fbpx

Zlot Motocykli Zundapp i BMW

Mój udział w tym zlocie, po nieobecności na mazurskiej edycji w Giżycku, niestety nie był pewny. W ubiegłym roku podczas jednej z przejażdżek moim Zündappem KS 750 zatarłem silnik i prawdę mówiąc do dnia dzisiejszego jeszcze go nie wyremontowałem. 

Pod koniec ubiegłego roku dotarł do mnie link do oficjalnego filmu z II edycji Zlotu Sahar. Tam jedna z uczestniczek powiedziała zdanie, które utkwiło mi w pamięci: „Zapraszamy wszystkich posiadaczy i miłośników tych wspaniałych motocykli na kolejną edycję. Nie ważne czy masz motocykl czy nie. Jeżeli kochasz te wspaniałe motocykle to musisz za rok być z nami.”

Dodam, że koleżanka, która to mówiła wraz z mężem specjalnie przyjechała do Giżycka ze Szwecji. Pomyślałem więc, że skoro ludzie mogą przypłynąć na taki zlot ze Szwecji to ja nie mogę się usprawiedliwiać i w następnym roku muszę być na imprezie.

Przygotowanie do wyjazdu

Maciek z Łukaszem rozpoczęli przygotowania zlotu już pod koniec 2016 r. Aby zachęcić niezdecydowanych co jakiś czas przysyłali zdjęcia i filmiki z objazdu planowanych tras. Góry, śnieg i zabytkowy motocykl, który z trójką pasażerów wspina się pod górę po trudnym do pokonania podjeździe. Takie obrazy działają na wyobraźnię i pobudzają chęć uczestnictwa w zabawie. Ale tak całkiem bez motocykla i w dodatku z żoną, która kategorycznie zaanonsowała chęć wspólnego wyjazdu w góry to jednak nie honorowo. I co tu zrobić. Na moje szczęście, kolega z Kanady zlecił mi do zrobienia swoje BMW R75. Motocykl właśnie wrócił z tułaczki po świecie. Niestety okazał się egzemplarzem zrobionym w Polsce w latach 90-tych „na sprzedaż”, co wprost oznaczało, że był niepewny i lepiej by było nim nigdzie nie wyjeżdżać.

Jeżeli ktoś ma, to może zabrać również łańcuch na koła – na wszelki wypadek

zlot

No ale przecież jest to zlot „Sahar” a ja nie mam czym jechać. Szybki przegląd, regulacje gaźników, reanimacja hamulców i okazało się, że jednak sprzęt jakoś działa. Niestety później okazało się, że jak to zaśpiewał w piosence Dżem „krótki to był zryw” i jednak motocykl nie dał rady trudnej trasie. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Na 2 tygodnie przed terminem zlotu organizatorzy rozsyłają po uczestnikach e-mail, w którym znalazło się znamienne zdanie: ”Prosimy Wszystkich żeby przed trasą zatankowali motocykle. Prosimy o zabranie również ciepłych strojów (choć ma być ładna pogoda) i może coś przeciwdeszczowego (choć ma być ładna pogoda). Jeżeli ktoś ma, to może zabrać również łańcuch na koła – na wszelki wypadek – zimę mamy długą tego roku”.

No to ładnie gdzie te chłopaki zamierzają nas zabrać, że w połowie maja będą potrzebne łańcuchy. Na wszelki wypadek treści tej informacji nie pokazałem żonie aby przypadkiem nie wpadła w panikę.
Nadszedł wyczekany 18. maja. Motocykl załadowany na przyczepie, ubrania i inne pomoce do nawiązywania nowych znajomości czekają na swoją kolej w torbie. Pobudka o 4 rano aby o 5 móc wyjechać w liczącą 620 km drogę. Na 7 umówiłem się z Adamem z Ostrowi Mazowieckiej, właścicielem R75. Droga do niego jest właśnie w przebudowie więc aby zdążyć trzeba było dawać po garach samochodu. Udało się i o czasie dojechaliśmy na miejsce.

Ponieważ po drodze jest Warszawa, która około dziewiątej jest permanentnie zakorkowana, postanawiamy ominąć ją od południa przez Górę Kalwarię. Dalej na Rawę Mazowiecką i ”Gierkówką” do Tomaszowa Mazowieckiego. Podróż przebiegła dość sprawnie. W Tomaszowie dołącza do nas kolejny właściciel „Sahary”, Karol z Gdańska. Dalej więc jedziemy już w 3 zestawy samochód-przyczepa. Ok 14 naszym oczom ukazują się rozświetlone słońcem góry w okolicach Bielska Białej.

Wreszcie na miejscu

Zlot motocykli

Wreszcie po 15 docieramy do bazy. Witają nas Maciek i Łukasz z resztą przybyłych już właścicieli motocykli. Ku mojemu zdziwieniu, mimo stosunkowo wczesnej pory, w parku maszyn stoi już ok 15 motocykli. Widać też coraz więcej BMW. Na pierwszym Zlocie były tylko 2 sztuki R75. Na drugim zlocie przyjechały już 4 sztuki, a teraz aż siedem. Widać też zmianę w podejściu do restauracji motocykli. O ile jeszcze 3-4 lata temu wszyscy starali się mieć motocykle odrestaurowane, wyglądające lepiej niż w dniu gdy opuszczały bramy swych macierzystych fabryk, o tyle teraz pojawia się coraz więcej motocykli z dużą ilością oryginalnego lakieru. Część pojazdów została też specjalnie postarzona, aby jak najbardziej przypominać egzemplarz wyciągnięty przed chwilą ze stodoły. Tak to z czasem zmieniają się ludzkie gusta.

Tuż przed wieczornymi Polaków rozmowami w pięknych okolicznościach przyrody i motocykli, na parking zlotowy przybyła 25 załoga. Kolejny rekord. Rok temu było 20 zaprzęgów. Rozmowy o motocyklach i ludziach trwały do późnej nocy. Wspomnienia ze wcześniejszych zlotów, przeplatały się z opowieściami o kolejnych zdobytych motocyklach i częściach. To co jest bardzo charakterystyczne w zlotach jednej konstrukcji to to, że nikt nikogo nie pyta „panie a ile ten motor kosztuje”. Każdy wie, że tyle ile za niego się dało.
Piątek 19.05.2017 przywitał nas piękną i słoneczną pogodą. Od 7:30 schodzimy na śniadanie i ku mojemu zdziwieniu jesteśmy jednymi z ostatnich. Reszta już zaczyna się szykować do wyjazdu na terenową trasę, którą na dzień dobry organizatorzy zapewnili uczestnikom zlotu. Na 9 wyznaczono odprawę na której mieliśmy się dowiedzieć gdzie jedziemy i na czym ma polegać ta jazda. Zebrani na placu przed hotelem słyszymy, że nie wszyscy muszą jechać, że można maksymalnie jechać po 2 osoby na motocyklu i że jak już pojedziemy to nie będzie można zrezygnować. Zündappy nie będą potrzebowały reduktora ale BMW bez niego na miejsce docelowe nie wjadą. Fajnie, akurat w używanej prze ze mnie BMW, terenowe biegi nie działają. No ale przecież nie dam po sobie tego poznać. Oczywiście jadę, może jakoś się uda. Po odprawie przyjeżdżają 2 quady GOPR-u i wyruszamy do celu, czyli na Halę Miziową w masywie Pilska.

Pierwsze metry w terenie i ekstremalne po(d)jazdy

Zlot motocykli

Już pierwsze metry podjazdu pod górę pokazują, że łatwo nie będzie. Jedynka czasem tylko dwójka i nic więcej. A to dopiero przedsmak tego co nas czeka. No ale w końcu nasze motocykle zostały stworzone na takie trasy więc muszą sobie poradzić. Nawet ci koledzy, którzy nie mieli doświadczenia z jazdą w terenie, nie dali po sobie tego poznać i dzielnie jechali do przodu. Niestety po przejechaniu mniej więcej 1/5 trasy, niefortunnie zawadziłem podnóżkiem o wystający korzeń lub kamień i zostawiłem go za sobą. Bez podnóżka jazda w górach jest dość trudna więc po dojechaniu do znajdującej się o jakieś 50 metrów polany zgasiłem motocykl i udałem się w dół szukać zguby. Podnóżek znalazłem i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem, że tzw. „restauratorzy” z lat 90-tych zrobili go z taniego żeliwa a nie drogiej kutej stali. Dla tego zamiast się zgiąć pękł. A ponieważ nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami, moje BMW za nic w świecie nie chciało po postoju odpalić. Nawet zjazd z górki na biegu, nie chciał przywrócić do życia silnika. W zasadzie trudno mu się dziwić. Był tak gorący, że nawet zalanie paliwem bezpośrednio do cylindra nie dawało żadnego efektu. Benzyna zachowywała się jak suchy lód, natychmiast wyparowywała, a nie regenerowany i też gorący iskrownik nie dawał dostatecznie silnej iskry by taką mieszankę zapalić. Krótka rozmowa z Maćkiem i najbardziej trudna, ale jedynie słuszna decyzja, czekam aż ostygnie i zjeżdżam w dół trasą narciarską. Maciek zabierze do kosza moją żonę, aby chociaż ona mogła podziwiać doliny z góry. Ja po odpaleniu motocykla zaczynam zjazd w dół. Nachylenie stoku ok. 30 stopni nie wydawało się niczym strasznym, więc powinienem dać radę.

Zjazd z góry na zgaszonym silniku

zlot motocykli

Na moje nieszczęście po drodze czekały mnie dwa odcinki dużo bardziej strome, ale o tym dowiedziałem się dopiero jak do nich dotarłem. Zjazd motocyklem, w którym skręcana rama dawno przestała być sztywna, brak podparcia na urwanym podnóżku dla nogi i bez hamulca na kole wózka nie był taki prosty jak mi się na początku wydawało. Motocykl żył swoim życiem, skręcając np. w zupełnie inną stronę niż bym tego od niego oczekiwał. Gdy dojechałem do bardziej stromych odcinków wiedziałem, że muszę zmienić technikę jazdy. Po pierwsze zgasiłem silnik dzięki czemu ten pracował jak skuteczny hamulec. Po drugie zjeżdżałem szusując zakosami, niczym na nartach, aby możliwie dużo wytracać z prędkości nabieranej przez ważący 450 kg pojazd. Gdy po półgodzinnej walce dojechałem do rozciągającej się u podnóża góry asfaltowej drogi, byłem mokry jak szczur i zmęczony jak koń po całodziennej orce. Żal jednak było w sercu tego, że nie zobaczyłem szczytu gór z bliska. Racząc się zimnym piwem czekałem z nadzieją, że może któryś z uczestników po zjeździe z Hali Miziowej zajedzie na bazę. Na moje szczęście tak się stało i Karol z Gdańska zabrał mnie na siodełko pasażera w swoim Zündappie KS 750. A na ten dzień przewidziane było jeszcze zwiedzanie „Muzeum Motóra” w Korbielowie oraz wycieczka do Żywieckiego Browaru. Na bazę mieliśmy wrócić ok. 19. Bardzo się ucieszyłem, że dane mi będzie zobaczyć pozostałe na ten dzień zaplanowane atrakcje.
Po przyjeździe na bazę większość motocyklistów zabrała się za pakowanie motocykli i przygotowywanie do drogi powrotnej. Ponieważ większość uczestników miała do swoich domów raczej dalej niż bliżej to wieczorna kolacja nie była już tak zabawowa jak dzień wcześniej. Po około godzinie, część rozeszła się do swoich pokojów, a część wylądowała w sali kominkowej, gdzie grupa „kawalarzy”, na czele z Orzechem, bawiła nas swoimi dowcipami. Koledzy i koleżanki dzielili się też wrażeniami z mijającego zlotu. Najczęściej dało się słyszeć, że był to najlepszy i najciekawszy jak dotąd zlot posiadaczy Sahar.
Ja osobiście w pełni zgadzam się z tym zdaniem. Ilość atrakcji a zwłaszcza wjazd motocyklami na szczyt górski terenowymi dróżkami, normalnie niedostępnymi zwykłym zjadaczom chleba, sprawia, że była to najciekawsza impreza motocyklowa w moim życiu. Chwała Maćkowi i Łukaszowi za pomysł, konsekwencję w działaniu i integrowanie środowiska właścicieli Zündappów KS750 i BMW R 75. Wiem jedno, że o ile będą następne edycje organizowanych przez nich zlotów, ja będę na nich na pewno.

KOMENTARZE