W sezonie 2021 na starcie MotoGP niestety zabraknie Andrei Dovizioso. Z powodu braku sensownych ofert, Włoch postanowił sobie zrobić roczną przerwę. Ale czy to w efekcie nie oznacza końca kariery „Doviego” w Mistrzostwach Świata?
Na skróty:
Andrea Dovizioso ogłosił, że w przyszłym roku robi sobie przerwę od startu w Mistrzostwach Świata, ale nie wyklucza powrotu, jeśli tylko „znajdzie projekt napędzany takim samym poziomem pasji i ambicji, jak jego, a także organizację podzielającą te same cele, wartości i metody pracy”. Mamy szczerą nadzieję, że tak się stanie i w 2022 roku Włocha ponownie zobaczymy w MotoGP, ale niestety obawiamy się, że nadchodzące wyścigi będą jego pożegnaniem z Mistrzostwami Świata.
Szybki start w 125-tkach
Po wygraniu wszystkiego, jak leci we włoskich mistrzostwach minimoto, a następnie sięgnięciu po puchar Italian Aprilia Challenge i mistrzostwo Europy – Dovizioso w 2002 roku zadebiutował na pełen etat w mistrzostwach świata. Pierwszy rok nie był dla niego wybitnie udany, bo dobre finisze przeplatał niestety wieloma występami bez punktów. Już jednak w kolejnym sezonie kilkukrotnie wskoczył na podium i był piąty w mistrzostwach, tracąc zaledwie 9 punktów do drugiego Alexa de Angelisa.
Przełom nastąpił w 2004 roku, który to Andrea rozpoczął od zwycięstwa w RPA. Przez cały sezon Włoch tylko raz uzyskał wynik gorszy, niż czwarte miejsce – kiedy na Sachsenringu nie dojechał do mety. Dzięki temu już w Malezji, na dwa wyścigi przed końcem sezonu, ścigający się wówczas z numerem #34 zawodnik sięgnął po tytuł mistrzowski najmniejszej kategorii. Ale żeby za bardzo nie wyjść z wprawy, do końca roku dorzucił do puli jeszcze zwycięstwo w Australii i drugie miejsce w Walencji.
Gdyby nie ten Jorge Lorenzo…
W 250-tkach Dovizioso spędził w sumie trzy lata i regularnie jeździł w czołówce. Potwierdzają to wyniki – dwa wicemistrzostwa świata i jedno trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Walcząc z takimi zawodnikami, jak Casey Stoner, Dani Pedrosa i Jorge Lorenzo, Włoch sięgnął w sumie po 26 finiszów na podium, w tym cztery zwycięstwa. Dwa razy uległ w mistrzostwach jedynie Lorenzo, który jednak, co warto mieć na uwadze, dysponował zdecydowanie lepszym motocyklem od Andrei. Zwłaszcza w 2006 roku niewiele brakowało – na koniec sezonu duet Lorenzo-Dovizioso dzieliło zaledwie siedemnaście punktów.
Szalony debiut w MotoGP
W 2008 roku Andrea zadebiutował w klasie MotoGP wraz z teamem Scot i na Hondzie. Musiał przy okazji zmienić dotychczasowy numer #34 – w klasie królewskiej zarezerwowany dla Kevina Schwantza – na #4. I znowu, jego świetne wyniki na satelickim motocyklu przyćmiły nieco rezultaty Lorenzo, który od razu trafił do fabrycznego składu Yamahy.Kibice jednak zawsze będą pamiętali, jak w pierwszym wyścigu w Katarze, „Dovi” na ostatnim okrążeniu wyprzedził samego Valentino Rossiego i wydarł mu miejsce numer cztery. Andrea regularnie finiszował z solidną zdobyczą punktową, a w Malezji wywalczył debiutanckie podium w MotoGP. Piąte miejsce w klasyfikacji generalnej na koniec sezonu – zaledwie 16 punktów za faworyzowanym Lorenzo i co ciekawe, przed fabrycznym zawodnikiem Hondy Nickym Haydenem. Dzięki temu Włoch miał dołączyć w 2009 roku do Repsola. I to za „Kentucky Kida”.W 2009 roku Dovizioso faktycznie sięgnął po swoje debiutanckie zwycięstwo w MotoGP, triumfując przy okazji zmagań na brytyjskim torze Donington Park. Było to jednak jego jedyne podium w tamtym sezonie, przez co w klasyfikacji generalnej wypadł gorzej, niż w debiutanckim roku startów na satelickiej maszynie. Nie tylko zdobył mniej punktów, ale też był szósty w „generalce”.
Wojna z Repsol Hondą…
W 2010 roku Włoch zdecydowanie podkręcił tempo, w sumie siedmiokrotnie finiszując na podium i kończąc rywalizację na piątym miejscu w „generalce” i będąc przy okazji najlepszym zawodnikiem Hondy. Do historii przejdzie jednak jego walka z Repsol Hondą w tamtym okresie.
Tajemnicą poliszynela było, że jeżeli w połowie sezonu Dovizioso będzie zajmował odpowiednie miejsce w mistrzostwach i zdobędzie zapisane w kontrakcie wyniki – umowa zostanie przedłużona na rok 2011. I faktycznie Andrea zrobił wszystko, co do niego należało, bo po lipcowym GP USA, czyli tuż przed tzw. letnią przerwą, zajmował trzecie miejsce w mistrzostwach. Już wcześniej jednak HRC podpisało umowę z ówczesnym zawodnikiem Ducati Casey’em Stonerem, który miał partnerować Daniemu Pedrosie.Honda nie miała wyboru i musiała, po raz pierwszy w historii, wystawić aż trzy motocykle fabryczne w barwach Repsola. I chociaż #4 pozostawał persona non grata w ekipie – pokazał, na co go stać. Siedem finiszów na podium, zaledwie jeden nieukończony wyścig po upadku – dały mu trzecie miejsce w mistrzostwach, tylko za Stonerem i Lorenzo. Ale przed Pedrosą.
Krótka przygoda z Yamahą
Wiedząc od początku, że na dalsze starty na Hondzie nie ma szans, na sezon 2012 Dovizioso przeniósł się do Yamahy, gdzie w satelickiej ekipie Tech3 startował wraz z Calem Crutchlowem. Na M1-ce Włoch czuł się jak ryba w wodzie, regularnie walcząc o miejsca na podium, jeżdżąc niezwykle szybko i równo. Rok zakończył na czwartej lokacie w mistrzostwach, zdobywając zaledwie 10 punktów mniej, niż rok wcześniej w Repsolu. Ten wynik był też najlepszą lokatą zawodnika z teamu Tech3 w 20-letniej historii startów tej ekipy w klasie królewskiej.
Z Ducati z dna na szczyt
Sezon 2013 to już debiut na Ducati, w którym to Dovizioso zastąpił nie byle kogo, bo Valentino Rossiego, który nie mógł dogadać się z Desmosedici. To nie był co prawda najlepszy rok Andrei, bo ten ani razu nie wskoczył na podium. Wiedział jednak, podpisując umowę z producentem z Bolonii, że ten projekt ma potencjał…
W 2014 do ekipy dołączył Crutchlow, a Dovizioso faktycznie poprawił osiągi, dwukrotnie wskakując na podium (w Teksasie i w Holandii) i zdobywając w Japonii swoje pierwsze pole position na Desmosedici. To jednak dopiero w kolejnym sezonie coś wyraźnie zaskoczyło – cztery finisze na pudle w otwierających pięciu wyścigach zdecydowanie zwiastowały znaczne polepszenie formy producenta z Bolonii. Druga faza sezonu była jednak zdecydowanie bardziej nieregularna w wykonaniu #4, co w konsekwencji dało zaledwie siódme miejsce w mistrzostwach.W 2016 roku Dovizioso na pewno ukuło to, że w Austrii po pierwsze zwycięstwo na Ducati od czasu ery Stonera sięgnął nie on, a będący już wtedy na wylocie z ekipy Andrea Iannone. To pokłosie tego, że już na początku sezonu „Maniak” wyciął z toru swojego imiennika podczas walki o miejsce na podium w Argentynie. Zresztą, zaledwie tydzień później w Teksasie „Dovi” upadł po kolizji z Pedrosą. Zapowiedź tego, czego mogliśmy oczekiwać w 2017 roku, zobaczyliśmy w Malezji, gdy Dovizioso na mokrym torze sięgnął po swoje pierwsze zwycięstwo na Ducati, a zarazem drugie w karierze MotoGP.
Dovizioso najlepszym z reszty
Kiedy wydawało się, że w końcu w partnerstwie Ducati i Andrei Dovizioso wszystko zagrało, boloński producent podpisał na sezon 2017 umowę z Jorge Lorenzo. Plotki głoszą, że Hiszpan miał dostać aż 12 milionów euro za sezon startów, co ewidentnie spychało „Doviego” do roli zawodnika numer dwa. Wydawać by się mogło, że to podetnie skrzydła Włochowi, ale stało się coś zupełnie odwrotnego: wywalczył sześć zwycięstw – w tym wymarzone na Mugello – i kolejne dwa finisze na podium, dzięki czemu aż do ostatniej rundy sezonu w Walencji miał matematyczne szanse na wygranie mistrzostwa. W tym samym momencie Lorenzo był zaledwie siódmy w mistrzostwach.
Rok 2018 rozpoczął się od zwycięstwa na inaugurację sezonu w Katarze, a po słabszych kolejnych rundach, w drugiej części sezonu Włoch dorzucił do puli jeszcze trzy triumfy i kolejnych pięć finiszów na podium. Jednym z najważniejszych z nich było domowe zwycięstwo na Misano. To właśnie jednak nieukończone wyścigi w Jerez (po ściągnięciu z toru przez rywali), następnie we Francji, w Katalonii oraz zerowy dorobek z Japonii sprawiły, że na koniec roku Dovizioso znów był drugi w mistrzostwach, ale tym razem przegrał z Marquezem aż o 76 punktów.
Sytuacja wyglądała podobnie w sezonie 2019 – Andrea jeździł niezwykle równo, a dwa nieukończone wyścigi wynikały z błędów rywali. Dwa zwycięstwa i dziewięć podiów było jednak niczym przy imponującej serii Marqueza. Hiszpan tylko raz nie pojawił się na mecie (po upadku z pozycji lidera), a wszystkie pozostałe wyścigi kończył na pierwszym albo drugim miejscu.
Główny rywal Marqueza
W ostatnich latach – pomijając sezon 2020, rzecz jasna – to jednak Dovizioso był tym, który stoczył najwięcej pojedynków z Markiem i niejednokrotnie ostro zalazł Hiszpanowi za skórę. Najpierw pokonał go w ostatnim zakręcie w Austrii w 2017 roku, by powtórzyć to kilka tygodni później w Japonii.
Następnych parę miesięcy później Andrea wyprzedził Marqueza w ostatnim zakręcie na inaugurację sezonu 2018 w Katarze. Kolejny pojedynek? Tajlandia 2018, jednak tym razem górą był Marc. Nie można zapominać też o zwycięskim manewrze #4 w ostatnim zakręcie wyścigu w Katarze w 2019 roku, a potem w tym samym roku w Austrii.
Kluczowy sezon 2020
Kończący się sezon od początku nie układał się po myśli Andrei. Na kilka tygodni przed startem (tym lipcowym) Włoch przewrócił się na motocyklu crossowym i złamał obojczyk. Szybko rozpoczęta rehabilitacja sprawiła, że na inaugurację sezonu w Jerez Włoch finiszował na świetnym, trzecim miejscu.Szybko jednak okazało się, że #4 nie mógł znaleźć wspólnego języka z nowymi oponami Michelin, przez które po prostu nie mógł jeździć tak, jak dotychczas. Odbiło się to na wynikach, bo chociaż nie stawał na podium, Andrea nadal był bardzo regularny i po rundzie na Misano to on prowadził w mistrzostwach! W tym roku Włoch wygrał jednak tylko raz – podczas GP Austrii… tuż po tym, jak ogłosił, że to jego ostatni sezon w barwach Ducati. Na zawsze w pamięci zapiszą się obrazki niezwykłej radości po wygraniu tamtej rundy, ale też lekkie zakłopotanie Ducati pt. jak mamy to świętować?
Gdy upadał, to zwykle przez kogoś innego
Dovizioso śmiało można nazwać też największym pechowcem ostatnich lat – chyba nikt inny nie był tak często ściągany z toru przez rywali, co on. Najpierw Crutchlow w Malezji jeszcze w 2015 roku, kiedy duet walczył o czwarte miejsce, a cały motocyklowy świat patrzył na wojnę Rossiego z Marquezem. Potem słynna podcinka przez team-partnera Andreę Iannone w Argentynie, a tydzień później przez Pedrosę w Teksasie. Znów Argentyna, jednak rok później i… „wycięcie” przez Aleixa Espargaro.
Potem było jeszcze Jerez 2018 i słynna kolizja z Pedrosą i Lorenzo, który to zresztą w ubiegłym sezonie, tym razem w Katalonii, odstawił piękne kręgle i zabrał z toru nie tylko „Doviego”, ale też Rossiego oraz Vinalesa. Kilka tygodni później Andrea nie miał jak uciekać i uderzył w Fabio Quartararo, a po tym upadku miał luki w pamięci. Obrazu całości dopełnia jeszcze tegoroczna runda w Katalonii, gdzie w pierwszej szykanie z toru ściągnął go Johann Zarco.
Co dalej z Andreą Dovizioso?
Niektórzy wysnuli tezę, że Andrea lepiej radził sobie, gdy nie był typowany na faworyta. Tak było przed sezonem 2011 w Repsolu, tak było po przejściu do Yamahy i wreszcie w sezonie 2018 na Ducati. Gdy w 2009 miał walczyć o najwyższe laury w fabrycznej ekipie Hondy – wywalczył tylko jedno zwycięstwo. Gdy w 2020 roku, pod nieobecność Marka Marqueza, to on miał grać pierwsze skrzypce w MotoGP – zaledwie dwukrotnie stawał na podium…
W sumie w ponad 300 startach w Grand Prix, Andrea triumfował 24 razy, 103 wyścigi ukończył na podium i 20-krotnie startował z pole position. Ma na koncie jedno mistrzostwo: w klasie 125cc, a w MotoGP trzykrotnie zostawał wicemistrzem świata.
Paddock żyje tymczasem plotką, jakoby Marquez nie był w stanie wyzdrowieć do startu sezonu 2021, a na jego miejsce mógłby wskoczyć właśnie Dovizioso. W międzyczasie Włoch wspominał o tym, że pracuje nad pewnym projektem wraz ze swoimi partnerami, a dziennikarze GPOne.com donoszą, że planuje stworzenie akademii na kształt tej Valentino Rossiego, ale… dla przyszłych mistrzów motocrossu. Nie od dziś wiadomo, że ta forma rywalizacji to absolutna miłość Andrei i nie zdziwimy się, jeśli sam wystartowałby w jakiś zawodach.
Co z tego wszystkiego wyjdzie? Czas pokaże. My po cichu liczymy, że jeszcze zobaczymy Andreę Dovizioso w MotoGP.zdjęcia: PSP, Ducati, Red Bull Content Pool