?Legends live on? – pod tym hasłem brytyjski ruch motocyklowy 30 lat temu, ogromnym nakładem sił i funduszy stworzył pod Birmingham, na skrzyżowaniu autostrady M42 i drogi A45, motocyklowe muzeum uznawane za najwspanialsze na świecie.
Na skróty:
W dniu otwarcia kolekcja liczyła 350 w pełni sprawnych, doprowadzonych do stanu idealnego motocykli wyprodukowanych wyłącznie w Imperium Brytyjskim. W ciągu wielu lat kolekcja rosła, aby osiągnąć imponujący stan wynoszący obecnie przeszło 650 modeli! Muzeum stało się największym tego typu na świecie – podkreślmy – gromadzącym motocykle wyłącznie produkcji brytyjskiej. I zapewniam – nie znajdziecie tam dwóch egzemplarzy tego samego modelu!
Prawdziwy Feniks
Ta duma Wysp Brytyjskich została w 2003 roku nawiedzona przez kataklizm: pożar doszczętnie strawił blisko 400 pojazdów i prawie wszystkie budynki. Wszędzie na świecie oznaczałoby to prawdopodobnie koniec istnienia muzeum, ale nie w Anglii. Tu duch motocyklizmu jest tak silny, że w odbudowę zaangażowali się niezliczeni brytyjscy bikerzy, serwisy, warsztaty i małe manufaktury produkujące części do weteranów. Zaledwie 15 miesięcy po tragedii muzeum otwarto ponownie!
Aż trudno uwierzyć że w tak krótkim czasie wszystkie spalone motocykle odbudowano do stanu perfekcyjnego, ale to prawda. A pożarowi poświecono osobną wystawę zatytułowaną „Rosnące z płomieni ”. Widać na niej, z jakiego stanu mozolnie odbudowywano spalone doszczętnie sprzęty.
Tęsknota za zegarami
W pięciu kolejnych salach ustawione są setki motocykli. Najstarsze pochodzą z 1895 roku (!), najmłodsze – z lat sześćdziesiątych minionego wieku. Warto dodać dla przypomnienia (młodszym kolegom, dla których motocykle zaczęły się od „erjedynki” czy „giksera”), że właśnie do lat sześćdziesiątych XX wieku brytyjski przemysł motocyklowy dominował w Europie (i nie tylko). Japończycy byli wtedy na etapie motorowerów oraz rozbierania i kopiowania wszystkiego, co im się udało w Europie kupić.
Czym to się skończyło? Doskonale wiemy, patrząc na takie same wyświetlacze ciekłokrystaliczne naszych coraz bardziej zunifikowanych, pozbawionych duszy motocykli i tęskniąc za okrągłymi zegarami ze wskazówką i normalnym, okrągłym reflektorem.
Fot. Jarosław Spychała
Historia rozwoju produkcji jednośladów na Wyspach opowiedziana jest też historycznymi zdjęciami, stanowiącymi tło dla eksponatów. Pokazują one m. in. motocyklistów w pilotkach i goglach, z białymi, powiewającymi szalikami zamiast chust, pędzących w niezliczonych kiedyś wyścigach ulicznych.
Tylko myślicie, że znacie
Wydaje wam się, że znacie brytyjskie marki? Triumph, Norton, BSA, Rudge, Vincent – prawda? A znacie takie, jak: Clyno, Wooler, Humber, Comet, Scott, Grindlay czy Chater-Lea? I jeszcze ze dwadzieścia innych? Ja też się zdziwiłem, a nawet zdumiałem bogactwem marek, które kiedyś całkowicie dominowały na rynku brytyjskim. Oniemiałem jednak, kiedy zobaczyłem nortonowski, dwucylindrowy silnik Wankla. Tak, tak – dwucylindrowy.
Mało? Są tam też motocykle o napędzie rakietowym, służące do bicia rekordów prędkości, wojskowe, policyjne, ratunkowe, wyścigowe i enduro.
Do muzeum wszedłem z nastawieniem „20 minut i jedziemy dalej” (w kierunku Isle of Man, skąd relacja ukazała się w ŚM 9/2013). Wyszedłem po przeszło dwóch godzinach wręcz zszokowany bogactwem ekspozycji. A zresztą Niech przemówią zdjęcia.
Tekst i zdjęcia Jarosław Spychała
Publikacja Świat Motocykli 2/2014.