fbpx

Prezentujemy nagrodzoną relację Marty Gąsiorzewskiej z motocyklowej wyprawy do Szwecji i Norwegii latem 2012 r.

Żeby opisać wyprawę, muszę zacząć od początku. 14 lutego tankowałam benzynę (do samochodu). Po zatankowaniu kasjer wręczył mi paragon z ulotką, że Statoil organizuje walentynkowy konkurs, trzeba napisać, dokąd zabrałoby się swojego Walentego na wyprawę i odpowiedź wysłać mailem.

Pięć pierwszych nagród to bilety na prom Polferries plus skórzany portfel, a pięć drugich nagród to zestawy sztućców Gerlach. Pomyślałam, że te sztućce to by mi się przydały. Zastanowiłam się, dokąd zabrałabym Jasinka. Od kilku lat jęczy, że chciałby pojechać do Kazachstanu, tak więc ubrałam wszystko w ładne słowa i wysłałam na konkurs.

Po miesiącu przyszły gratulacje, że wygrałam jedno z pierwszych miejsc! Bilety dla dwóch osób na prom wraz z kabiną, na trasie Gdańsk- Nynashamn są moje. Ech… W Szwecji byłam raz, wprawdzie dawno temu, w Norwegii byłam cztery razy. Nie wiedziałam, czy się przyznać do tej wygranej. Nawet skórzany portfel był męski, a nie damski.

Nie o to mi chodziło, ale skoro napisałam, że zabrałabym Jasinka w podróż, to z gęby cholewy robić nie będę.

Mariusz (Mariusz i Jasinek to jedna i ta sama osoba, mój nie-mąż) bardzo się ucieszył z wygranej i zaczął planować naszą wspólną podróż po Szwecji i Norwegii. I to na motocyklu. Nie jesteśmy już tacy młodzi, ja 40+, kierowca ciut więcej, ale do odważnych świat należy.

Jasinek wyjeżdżał wielokrotnie na wyprawy. Moje podróże motocyklowe (jedynie jako pasażerki) to 50-kilometrowy wypad (po którym miałam się zachwycić tym sposobem podróżowania, ale jakoś się nie zachwyciłam) i 100-kilometrowa podróż na trasie z Warszawy do Garwolina i z powrotem w piątkowe, wakacyjne popołudnie.

Dzień 1, Warszawa-Gdańsk

Wyruszyliśmy rano, żeby spokojnie dojechać do Gdańska. Mariusz wyszykował motocykl, przypiął z tyłu bagażnik, dwa kufry po bokach, na te kufry po worku podróżnym. Kiedy usiadł za kierownicą, okazało się, że loża dla pasażera to siedzisko 25×25 cm.

Ważę ok. 50 kg i spokojnie mieszczę się w rozmiar S, ale te 0,0625 mkw. na wielogodzinne podróże uważałam za kpinę. No cóż, nic więcej nie dało się zrobić, wcisnęłam się na ten kwadracik i pomyślałam, że w końcu to tylko 12 dni.

Dzień wyjazdu był ciepły, jechałam w koszulce termicznej i kurtce motocyklowej,wiatr szarpał mną na boki (ponoć to był bardzo wietrzny dzień), a głowę czułam, jakbym włożyła do słoja po ogórkach. Czasem wiatr dostawał się pod mój kask i nie wiedziałam, czy nie zerwie go ze mnie. Później przyzwyczaiłam się do tego huku w słoiku i już mi to zupełnie nie przeszkadzało.

Zobacz także: Podróż do kraju, gdzie „rządzi” gang Olsena

Bez przeszkód dotarliśmy do Gdańska, znaleźliśmy prom i czekaliśmy, kiedy będziemy mogli wjechać. Oprócz nas było jeszcze dwóch Szwedów motocyklistów. Mariusz pierwszy raz płynął promem. Oboje nie wiedzieliśmy, co trzeba zrobić z motocyklem. Okazało się, że trzeba zaparkować i przypiąć maszynę do barierki. Szwedzi mieli specjalne pasy (spryciarze!). Jasinek wiązał dostępnymi sznurami. Jeden ze Szwedów miał zapasowy pas i pomógł nam przypiąć motocykl tak, żeby się nie przewrócił. Bardzo to było miłe. Jeszcze raz dziękujemy!

Płynęliśmy wielkim promem Scandinavia. Znaleźliśmy swoją kabinę, a potem poszliśmy zwiedzać prom. Były tam restauracje, dyskoteka, sklepy, a nawet kino. Zaraz po odpłynięciu miła pani podawała słodkim głosem komunikaty, co gdzie się znajduje, od której do której są czynne bary i sklepy wolnocłowe, a na koniec podała, że dopuszczalny poziom alkoholu u kierowcy w Szwecji to 0,1promila i, że policja bardzo często kontroluje kierowców zjeżdżających z promu.

Trasa Gdańsk-Nynashamn to podróż od 18:00 do 13:00 następnego dnia, pobawiliśmy się w barach i na dyskotece, ja 1000 razy przypomniałam o tym 0,1 promila w Szwecji i poszliśmy spać.

Dzień 2, Nynashamn-Karlstad

Rano zjedliśmy śniadanie, przed 12 jeszcze żurek i zjechaliśmy z promu. Na najbliższym parkingu mieliśmy ustawić GPS i wtedy Jasinek odkrył, że w naszym urządzeniu nie ma map Skandynawii. Na szczęście mieliśmy papierową mapkę kupioną przez Internet, w formacie A3, która obejmowała Szwecję, Norwegię, a nawet kawałek Finlandii. Jednak oznaczenia niektórych dróg nie pokrywały się z obecnymi, a czcionka była tak maleńka, że trzeba się było mocno wpatrywać. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Żeby było jeszcze zabawniej, Jasinek jeździ bez okularów, ale do czytania ich potrzebuje, więc i tak nic na tej mapie nie widział. Wcisnął mi ją, żebym szukała, którędy trzeba jechać. Oczywiście, jak próbowałam zerknąć, to wietrzysko chciało mi tę mapę skarbów wyszarpać. Ale nie ze mną te numery, nie oddałam!

W sumie i tak dobrze, że wziął mapę, a nie globus.

Pojechaliśmy zupełnie inną drogą niż mój nie-mąż planował, tamtej po prostu nie znaleźliśmy, ale w końcu dotarliśmy do okolic Karlstadu. Zaczęliśmy szukać campingu i znaleźliśmy, śliczny 4-gwiazdkowy. Za rozstawienie namiotu zapłaciliśmy 250 koron, czyli ponad 125 zł. Nie wiedzieliśmy, czy to drogo, czy takie są ceny, ale byliśmy zmęczeni i zdecydowaliśmy się tu zostać.

Przyjeżdżają tu Skandynawowie z różnych stron, niektórzy ogromnymi camperami, wielkimi jak autobus. Wyskakują z pojazdu wbijają chorągiewkę swojego kraju, opuszczają rolety i siedzą pozamykani w tych swoich cudnych podróżnych domach.

Na campingu – NUDA! Cisza. Jedynie dzieciaki pokazują oznaki życia. Poszliśmy na spacer, pomoczyliśmy nogi w szwedzkim jeziorku i gdy wracaliśmy w stronę swojego namiotu, zobaczyliśmy dwa czerwone motocyle. Namówiłam Jasinka, żebyśmy zobaczyli, z jakiego kraju przyjechali ci podróżnicy i odkryliśmy, że to Rosjanie! Poczekaliśmy, aż wyjdą z recepcji i zagadnęliśmy „Zdrawstwujcie druzja!”

Potem zaczęliśmy opowiadać, dokąd jedziemy, a oni przedstawili nam swoją trasę. Umówiliśmy się, że weźmiemy małe co nieco i do nich przyjdziemy. Z namiotu wzięliśmy polską wódkę i litr coli. Rosjanie mieszkali w mini domku bez toalety za 600 koron czyli ponad 300 zł. Był już wieczór. Chłopaki postawili szproty w oliwie i kiszoną kapustę w puszce. Porozumiewaliśmy się trochę po rosyjsku, trochę po polsku, a czasem po angielsku. Rosjanie na swoim forum umówili się w norweskim Kristiansand na zlot motocyklowy. Jechali Rosjanie i Ukraińcy mieszkający w różnych regionach Europy, oni we dwóch jechali z Rosji. To był też ich drugi dzień podróży.

Było nam coraz weselej. Chcieliśmy ich przekonać, że jeszcze pamiętamy rosyjski, którym katowano nas w szkole, więc wspólnie zaczęliśmy śpiewać piosenkę: „Pust’ wsiegda budiet sonce”. Wtedy byliśmy już pewni, że to czas do odwrotu.

Dzień 3, Karlsbad-Bo

Rano wstaliśmy w dobrych humorach i bez bólu głowy. Dla pewności sprawdziliśmy trzeźwość alkomatem. Wynik 0,0. Kąpiel, śniadanie, spokojne pakowanie. Jechaliśmy w stronę Drammen. Tam mieliśmy się spotkać z naszymi przyjaciółmi, którzy mieszkają na stałe w Norwegii. Podróż w pełnym słońcu, a mój kask nie ma zasłony przeciwsłonecznej, więc zamykałam oczy, było mi ciepło i błogo.

Nie spadłabym z motocykla, bo byłam tak obstawiona pakunkami i dociśnięta do tylnego kufra, że było to po prostu niemożliwe. Wyluzowałam się i kiedy już łapałam pierwszy sen, Jasinek gwałtownie hamował, mój kask walił w jego kask i w interkomie słyszałam: „Czy ty śpisz?!” „Nieee” – odpowiadałam brutalnie obudzona. „Śpisz! Śpisz! Czuję twoje bezwładne ciało na sobie”. Jasinek, pies ogrodnika, sam nie może i drugiemu nie da. Ech

Przyjaciół spotkaliśmy parę kilometrów za Drammen. Bardzo cieszyliśmy się. Ja, ponieważ spotkałam moją przyjaciółkę, która tak jak i ja, mając lat 40+, dała się namówić na pierwszą podróż na motocyklu, więc świetnie się rozumiałyśmy. Mariusz, dlatego że spotkał Krzycha i teraz to przyjaciel przejmie obowiązek wytyczania trasy.

Pogoda była zupełnie nietypowa, świeciło słońce i było chyba 27 stopni. Teraz Jasinek był już zachwycony, cały czas wołał, żebym robiła zdjęcia, bo tu śliczne jezioro, a tam piękny zakręt, a tu cudny głaz itp.

Dzień 4, Bo-Stavanger

Rano pospacerowaliśmy po cudnej okolicy i postanowiliśmy, że jedziemy do domu naszych przyjaciół, do Stavanger. Wielu osobom Norwegia kojarzy się z lodem i mrozem, ale Stavanger znajduje się na szerokości geograficznej takiej jak Szkocja, średnia temperatura w zimie to ok. +2 st. C, a latem ok. +16 st. C i mnóstwo opadów. Przez te opady lasy norweskie są śliczne, bardzo zielone, pełne mchów i paproci.

Krzychu poprowadził fantastyczną, górską, wąską drogą. Krajobrazy polodowcowe, zakręty, piękne widoki z góry, pełno owiec. W pewnym momencie z samochodu jadącego przed nami, jakaś żona barana rzuciła na jezdnię herbatniki, a owce pasące się na zielonych łąkach wtargnęły błyskawicznie, żeby te herbatniki pochłonąć. Na szczęście udało nam się wyhamować i złapaliśmy jedynie lekki poślizg.

Norwegowie mieszkają głównie w parterowych lub jednopiętrowych drewnianych domach. Wszystkie w bardzo podobnych kolorach: białe z czerwonymi dachami lub brązowe z białymi okiennicami. Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy postawić tam „domu kapelusznika” lub innego koszmarku.

Dotarliśmy do domu naszych przyjaciół. Tak to ja mogę podróżować. Nocleg w super wygodnym łóżku, kąpiel w ciepłej wodzie, jedzonko, dostęp do prądu, żeby naładować wszystkie akumulatory, polska telewizja.

Mariusz zachwycał się trasą. Mówił, że aby to wszystko zobaczyć, obfotografować, to trzeba by iść pieszo i mieć czas się tym wszystkim nacieszyć. Już następnego dnia miał się przekonać, że jego marzenie wkrótce się spełni.

Dzień 5, Stavanger- Preikestolen- Stavanger

Tego dnia namówiłam Mariusza, żebyśmy pojechali obejrzeć skalną półkę. Ostatni raz byłam tam 17 lat temu i pamiętam, że szliśmy z dziećmi i był to taki fajny spacerek. Dziś było gorąco, ok. 25-27 st. C. Preikestolen znaczy ambona. Jest to klif o wysokości 604 m, położony nad Lysefjordem. Płaska powierzchnia wierzchołka ma wymiary 25×25 metrów, (nie 25×25 cm jak moje siedzisko). Powstała najprawdopodobniej ok. 10 tysięcy lat temu w wyniku pęknięcia skał pod wpływem mrozu.

Na szczyt wiedzie droga o różnicy poziomów 350 m i długości 4 km. Wzięliśmy buty turystyczne, nie motocyklowe, butlę wody, ja miałam wziąć krótkie spodenki, ale nie wiem, jak to się stało, że w bagażniku ich nie było. Wzięliśmy jeszcze pod pachę nasze kurtki, żeby nikt nam ich nie ukradł. Byłam pewna, że w tych motocyklowych, koszmarnych spodniach, czarnych, z usztywnianymi kolanami będzie mi gorąco, ale przecież się nie poddam. Idę w górę. Muszę dodać, że spodnie są na mnie ciut za szczupłe, a nogę trzeba czasem podnieść na 50-60 cm, żeby wspiąć się na kamulec.

Jest taki zabieg kosmetyczny body wrapping. Jak nazwa wskazuje, polega na owijaniu ciała specjalną, dobrze przylegającą folią i podgrzewaniu. Pomaga to usunąć tłuszcz i cellulit. Właśnie w trakcie tego spaceru wykonałam sobie ten zabieg zupełnie „free of charge”.

Widok obłędny, niesamowite przepaście, Jasinek ze swoim lekkim lękiem wysokości podziwiał jednak z dala od krawędzi. To właśnie z tej skały skaczą Norwegowie ze spadochronami, a czasem samobójcy bez spadochronów.

W dół schodziliśmy szybciej, ale upał bardzo nam doskwierał. Jasinek dyszał zlany potem, ale nic nie mówił, bo już mu nie raz wypomniałam, że skoro chciał pieszo uroki Norwegii podziwiać – to ma!

Chyba nigdy w życiu nie cieszyłam się tak na widok naszego motocykla. Ależ on śliczny i niezastąpiony.

Dni 6-12

Kolejne dni upłynęły nam na podziwianiu uroków Skandynawii. Mnóstwo pozytywnych wrażeń i wspomnień.

Dzień 13, Gdańsk-Warszawa

Zjeżdżamy z promu, wsiadamy na motocykl i mkniemy w stronę Warszawy. Dojechaliśmy bez problemów. Mój dzielny szofer przewiózł mnie przez 4135km. Wyciągnęłam głowę ze słoika, ucałowałam Jasinka i byłam szczęśliwa, że jestem już w domu. Było bardzo fajnie, świetnie się bawiłam, i choć miałam tyle obaw, to może jeszcze kiedyś z nim pojadę.

Ech, wyszło, że 13 dni w tym słoiku jechałam. Relacja, jak i cała wyprawa, zakręcona jak 100 metrów sznurka, oczywiście w słoiku!

Tekst i zdjęcia Marta Gąsiorzewska

KOMENTARZE