Darka Skibę, wieloletnie­go pasjonata ciężkich motocykli, znam od dawna. Fakt, że Darek jest bardzo sympatycznym i dowcipnym człowiekiem, a przy tym od pewnego czasu właścicie­lem marzenia wielu – H-D Electra Glide, skłonił mnie do namówienia go, aby po­dzielił się z czytelnikami swo­ją opinią na temat tego wspaniałego motocykla.

– Właściwie już od małe­go interesowałem się moto­cyklami i zawsze najbar­dziej pociągały mnie pojazdy ciężkie. Harley jest właś­nie ucieleśnieniem ciężkiego jednośladu. To pojazd owia­ny legendą, nic więc dziwnego, że ja, jak i wielu in­nych, marzyłem o nim od dawna. Ponieważ Harley był dla mnie mniej więcej tak dostępny, jak udział w locie na księżyc, zacząłem swoją motocyklową przygodę od weteranów i „Iwanów”.

Kie­dy zapragnąłem odwrócić proporcje, tzn. więcej jeź­dzić motocyklem niż przy nim dłubać, przyszła kolej na fascynację „japończykami”. Miałem ich wiele. Pierw­szym była Yamaha XJ 550, potem Suzuki GS 750, na­stępnie Yamaha TR 1, Ka­wasaki GPZ 1000, Suzuki GSX 750, Honda Gold Wing 1000 i GL 1100, i wreszcie Kawasaki ZL 1000. Jeżdżąc na zloty, co chwilę innym motocyklem, zapragnąłem wreszcie ustabilizować się motoryzacyjnie.

Honda Gold Wing przyzwyczaiła mnie do komfortu, do tego doszło jeszcze niezrealizowane wcze­śniej młodzieńcze marzenie i wybór padł na H-D Electra Glide. Kupiłem model z 1980 roku z silnikiem Shovelhead, gdyż model ten uważam za bardziej amery­kański od współczesnych Evolution. Cóż to był za dzień, kiedy mogłem wreszcie osobiście zetknąć się z „prawdziwym” motocyklem – amerykańską legendą. Kupując Electrę by­łem naprawdę szczęśliwym człowiekiem.

Harley, jak żadna inna marka, budzi wiele emocji wśród motocyklowej braci, także reakcje znajomych jeżdżących na „japończy­kach” były różne. Jedni mó­wili, że teraz na zloty będę musiał wyjeżdżać o dzień wcześniej, inni – że dostanę opuszczenia żołądka i wą­troby, a jeszcze inni patrzyli zazdrośnie. Nigdy nie odnosiłem się fanatycznie do tej czy innej maszyny, więc używając „Harrego” mogę obiektywnie zweryfikować słuszność ame­rykańskiej legendy.

Po pierwsze, slogan re­klamowy głoszący, że jazda Harleyem daje poczucie wol­ności, siły i pewności siebie jest być może słuszny dla kogoś, kto nigdy nie jeździł naprawdę silnym i szybkim motocyklem. Według mnie jest to po prostu spokojna ma­szyna turystyczna dla raczej spokojnego użytkownika. Motocykl jest bardzo wy­godny, prowadzi się pewnie i jest stabilny w łukach, jeśli potrafisz go do tego zmusić. W zakrętach przycierasz podłogami za wcześnie. Gdy­by nie szeroka zabudowa i niskie mocowanie podłóg, można by składać się w łukach znacznie niżej.

Raczej niemiłe są wibracje silnika. Mój egzemplarz pracuje najpewniej w zakresie od 40 do 60 mil na godzinę. Przy wyższych prędkościach wi­bracje są dokuczliwe i rosną wprost proporcjonalnie do wzrostu prędkości. Tak szeroko reklamowa­na przez producenta nieza­wodność w moim przypad­ku okazała się lekkim niepo­rozumieniem. Harley potrafi naprawdę zaleźć za skórę i pewnie na tym polega jego charakter.

Oto na przykład kiedyś w czasie jazdy zawie­sił się pływak w gaźniku. Je­chałem spokojnie dalej, bo motocykl nie wykazywał żadnej nieprawidłowości w pracy i gdyby nie to, że przy­padkiem zatrzymałem się przed sklepem i zauważy­łem wyciek paliwa, niechyb­nie stanąłbym gdzieś w polu z powodu jego braku. Po przebiegu 20 000 mil roz­padł się bendiks oraz współ­pracujący z nim wieniec zę­baty na koszu sprzęgłowym. Kiedy kupiłem nowy kosz sprzęgłowy, okazało się, że wieniec zębaty był przyspa­wany w innym miejscu niż w poprzednim detalu. Aby naprawić uszkodze­nie, musiałem udać się do spawacza i tokarza.

Noto­rycznie pękają gumki łą­czące gaźnik z głowicami. Usunięcie tej usterki w dro­dze jest bardzo kłopotliwe i budzi w człowieku mor­dercze instynkty. Poza tym konstrukcja motocykla wy­maga użycia wielu specjal­nych narzędzi do czynności obsługowych i napraw­czych. Motocykl jest bardzo piękny, ale kiedy doprowa­dza mnie do pasji przy czę­stych drobnych naprawach, to łapię się na chęci sprze­dania go. Gdy jednak ochło­nę, uświadamiam sobie, że chyba nie zrobiłbym tego nigdy.

Odrębność amerykańskiego pojazdu wynika z konserwatywnego podej­ścia do konstrukcji, której główne założenia nie zmie­niły się od blisko 90 lat. Ogromna popularność H-D wynika z fali nostalgii, ja­ką obecnie przeżywamy. Współczesne japońskie boli­dy opatrują się szybko, są produkowane masowo i dla­tego nie ma w nich żadnej indywidualności, a Harley właśnie dzięki swej nie­zmienności jest czymś sta­łym we współczesnym świe­cie. Trawestując znane po­wiedzenie można stwierdzić: nie było nas, był Harley, nie będzie nas, będzie Harley.

Dzięki wysokiej i nieade­kwatnej do wartości użytko­wej cenie, droga, którą trze­ba przejść, aby móc schować do kieszeni kluczyki do Harleya, przywiązuje moc­no do tego motocykla. Poza tym posiadanie Harleya upoważnia do wielu rzeczy. Jeżeli na przykład wjeż­dżasz pod prąd, jedziesz bez kasku albo ubliżasz poli­cjantowi, to nikogo to spe­cjalnie nie zdziwi. Wchodze­nie do knajpy razem z fra­mugą drzwi też bardziej przystoi jeżdżącemu Harley­em niż na przykład Kawasa­ki ZZ-R 1100. Poza tym jeż­dżący ZZ-erem nie ma na nic czasu, bo pędząc jak strzała musi pilnować, czy dobrze trafia w czarne, a strzałka obrotomierza nie wchodzi na czerwone pole.

Ja jeżdżąc Harleyem jestem całkowicie wyluzowany, a pojęcia takie, jak szybkość i przyspieszenie niewiele mnie obchodzą. Nie wiem dokładnie i chyba nikt tego nie wie, na czym polega magia tego mo­tocykla. Coś w nim jednak musi być. Z całą pewnością można stwierdzić, że to nie Harley jest niezniszczalnym sprzętem, a niezniszczalna jest le­genda i niezłomna wola jeźdź­ca. Motocykl ten potrafi wy­robić w człowieku cierpli­wość i silną wolę.. .

KOMENTARZE