Nowy model TZR 50 nie jest pierwszym motorowerem Yamahy, który promowany jest przez pryzmat wyścigowych modeli. Jest jednak pierwszym motorowerem, który uważany jest za pełnoprawnego członka rodziny YZF-R.

Aby w pełni poznać zalety motoroweru, którego konotacje rodzinne sięgają wysoko, bo aż topowej R-serii Yamahy, prezentacja musiała odbyć się nie gdzie indziej, tylko właśnie na prawdziwym torze wyścigowym. Jednak biorąc pod uwagę nieco niższe prędkości dostępne dla „pięćdziesiątki”, zgodziłem się z opinią organizatora, że najbardziej adekwatnym obiektem do przetestowania takiego bolidu będzie tor kartingowy. Szczerze mówiąc, jeszcze podczas jazdy na miejsce testu zastanawiałem się, czy rzeczywiście warto było wlec z Polski kombinezon, i do końca nie byłem pewien, jak do testu tego motoroweru podejdą inni koledzy z branży. Zwłaszcza że na konferencji prasowej dzień wcześniej kilkakrotnie przypominano nam, że to nie wyścig, tylko test, a na folderach reklamowych kierowcy jeżdżący TZR-ką odziani byli oprócz kurtki motocyklowej jedynie w dżinsy i obuwie sportowe bardziej nadające się do uprawiania lekkiej atletyki niż do wzięcia udziału w wyścigach GP. Moje niepokoje rozwiały się zaraz po przyjeździe na tor pod Marsylią, gdy dziennikarze z innych europejskich czasopism motocyklowych zaczęli z nieśmiałością wyciągać ze swego bagażu jednoczęściowe kombinezony i wszelkiej maści „żółwie” na kręgosłup. Chyba też mieli przeczucie, że zaraz zacznie się prawdziwa ostra jazda!

 

Na rozbiegu przed wjazdem na tor ustawiono w dwóch rzędach kilkanaście TZR-ek. Do wyboru, do koloru, pod warunkiem że będzie to kolor niebieski lub czerwony. Po zajęciu miejsca za sterami Yamahy do każdego z „zawodników” jeszcze raz podchodzi mechanik i przypomina: „Uwaga na zimne opony”. Dwa okrążenia rozgrzewające i nasz pilot zjeżdża do depo. Odwijam gaz do końca…

Niemrawe „doły”

Wskazówka obrotomierza przesuwa się w górę niezbyt szybko i robi niewielkie wrażenie nawet na mało doświadczonym kierowcy. Wszystko jednak do momentu, gdy nie przekroczy 5500 obr/min. Wówczas wystrzela w górę i już po chwili charakterystyczny pisk towarzyszący odcięciu zapłonu daje znać o tym, że przekroczyliśmy 10 000 obr/min. Wszyscy, którzy lubią elastyczne jednostki, będą zawiedzeni, ale napaleńcom kochającym wysokie obroty nie będzie przeszkadzało, że aby uzyskać dobrą dynamikę, najlepiej w ogóle zapomnieć, że istnieje na obrotomierzu pole poniżej 5500 obr/min.

1, 2, 3, 4, 5, 6

Lewa noga ma „pełne ręce” roboty! Aby rozpędzić się do maksymalnej prędkości, musimy przejść aż przez sześć przełożeń. Na szczęście skok dźwigni jest krótki, a kolejne biegi wchodzą bardzo precyzyjnie. Na skrzyni nie robi wrażenia zmiana biegów bez sprzęgła. Także przy redukcjach doskonale współpracuje z kierowcą. Kiedy zrzucimy zbyt nisko, ponownie odcięcie zapłonu piskliwym jazgotem oznajmi nam, że wskazówka obrotomierza powędrowała daleko na czerwone pole. Na końcu prostej startowej, kiedy na prędkościomierzu widniało już 85 km/h, wbijam szóstkę. Niestety, hamowanie przed „patelnią” nie pozwala na sprawdzenie prędkości maksymalnej. Biorąc pod uwagę potencjał „moplika”, można spekulować, że trzycyfrowy wynik na prędkościomierzu nie będzie dla niego tematem tabu.

Zrzucam kotwicę

TZR rozwija spore prędkości, więc nie może mieć problemów z ich wytraceniem. Motorower seryjnie wyposażony jest w przewody hamulcowe w oplocie stalowym. Z przodu zastosowano tylko jedną tarczę hamulcową. Wraz ze współpracującym z nią dwutłoczkowym zaciskiem doskonale radzą sobie z niewielką masą pojazdu, a siłę hamowania można precyzyjnie dozować, używając jedynie dwóch palców. Przedni hamulec ma właściwie tylko jedną istotną wadę. Otóż prawa strona koła nie prezentuje się tak efektownie jak lewa. Nawet podczas ostrej jazdy po torze nie było konieczności używania tylnego hamulca.

Podwozie

TZR prowadzi się bardzo precyzyjnie. Po przejechaniu kolejnego zakrętu miałem wrażenie, że mała Yamaha chce mi coś powiedzieć. Chyba z racji bariery językowej (nie znam hiszpańskiego, a stamtąd właśnie pochodzi TZR 50) lub ze zwykłej nieśmiałości nie nawiązała ze mną rozmowy. Może to i dobrze, bo prawdopodobnie ograniczyłaby się do zdawkowego pytania: „No to jak, chłopaku? Zaczniesz w końcu jeździć, czy będziemy się tak wozić do wieczora? Nudzi mi się”. I rzeczywiście. Nieważne, z jaką prędkością atakowałbym kolejne zakręty, TZR reagowała na wszystko ze stoickim spokojem. Precyzyjnie trzymała się zadanego przeze mnie toru jazdy i bez najmniejszych oporów pozwalała na korekty czy dohamowania w zakręcie nawet przy znacznym złożeniu maszyny. Do tak dobrego prowadzenia motoroweru przyczyniają się bez wątpienia zastosowane w nim opony. Pirelli Sport Demon powstały specjalnie na potrzeby nowego produktu Yamahy. TZR dysponuje najszerszą tylną oponą w swojej klasie – 130 mm!

 

Co prawda Yamaha promuje TZR-kę jako przyjazny, dwuosobowy motorower dla młodych, jednak mam nadzieję, że w wielu krajach, może nawet w Polsce, powstanie TZR-Cup. Niewykorzystanie tego potencjału na torze byłoby po prostu grzechem!

Wyposażenie

Tablica przyrządów od razu zdradza, że mamy do czynienia ze sportową Yamahą. Obok analogowego obrotomierza wygospodarowano miejsce na ciekłokrystaliczny wyświetlacz. Poza prędkościomierzem znajdziemy na nim takie informacje, jak temperatura cieczy chłodzącej czy przebieg. O braku oleju w dozowniku poinformuje nas kontrolka. Zbiornik oleju znajduje się pod siodłem. Pod nim wygospodarowano także miejsce na fabryczny u-lock. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że w TZR-ce zrezygnowano z przednich kierunkowskazów. Zostały one przeniesione pod klosz reflektorów, co daje im szanse na przeżycie podczas ewentualnej przewrotki. TZR jest pojazdem dwuosobowym. Nie mogło więc zabraknąć miejsca na uchwyt dla pasażera. Nie psuje on sportowej linii pojazdu, a swoim kształtem przypomina spoiler.

Łyżka dziegciu

Moim zachwytom nad TZR-em prawdopodobnie nie byłoby końca, gdyby po zakończeniu sesji organizatorzy nie zaproponowali nieśmiało przejażdżki na wersji zdławionej, która spełnia wszelkie surowe normy dotyczące osiągów motorowerów. Tutaj nie jest już tak wesoło. Wskazówka obrotomierza porusza się jak mucha w smole, równie niechętnie do, jak i powyżej 5500 obr/min, oraz z oporem przekracza 8000 obr/min. Na najdłuższej prostej testowego toru udało się rozbujać – bo z rozpędzaniem nie miało to wiele wspólnego – TZR-kę do… 35 km/h. Jak jednak zapewniał jeden z konstruktorów, aby oddławić Yamahę, wystarczy zdjąć kryzy z gaźnika i wydechu w celu przywrócenia jej pełnej mocy. Musimy jednak pamiętać o tym, że motorower przekraczający prędkość 45 km/h według polskiego prawa może zostać skierowany przez policję na przegląd techniczny w celu zmiany specyfikacji z „motoroweru” na „motocykl”, a od kierowcy pędzącego z prędkością wyższą niż 45 km/h funkcjonariusz może zażądać prawa jazdy kategorii A.

 

Prezentowany tu motorower swoją oficjalną premierę miał dopiero w połowie kwietnia, ale jak zapewnia importer Yamahy Mitsui Motor Polska, nowy model TZR-ki dostępny będzie w salonach firmowych już na Dzień Dziecka.

KOMENTARZE