fbpx

Do Marka Dąbrowskiego zadzwonił kiedyś Jacek Czachor oznajmiając, że ma sponsora i potrzebuje drugiego motocyklisty na rajd Dakar. Odpowiedź znał już wcześniej, bo o Dakarze marzyli od dawna. Przez kolejnych 20 lat Marek nie tylko ścigał się motocyklami i samochodami po pustyniach. Razem z zespołem walczył, żeby ORLEN Team trwał i wspierał kolejnych młodych zawodników.

Andrzej Drzymulski: Cześć Marku, dzikie mamy czasy dla sportu i branży motocyklowej.
Marek Dąbrowski: No dzikie, ale pada deszcz, a nie cieknie nam dach, więc jest super.

A.D.: Tradycyjnie rozmawiając o motocyklach zapytam, jak to się stało, że zacząłeś jeździć?
M.D.: Zaskoczyłeś mnie, bo bardzo dawno nikt o to nie pytał. Miałem 2,5 roku kiedy wsiadłem na rower, który nazywał się Jacek. Był taki trochę harlejowaty, ale nadawał się w teren. Szybko uznałem, że fajnie w terenie mają Ci, którzy nie pedałują, więc gdy pierwszy raz zobaczyłem motorynkę to zwariowałem. Później zrobiłem jakieś 15 000 kilometrów na Simsonie jeżdżąc w okolicach Marek i wyobrażając sobie, że jestem zawodnikiem. W końcu trafiłem do Pałacu Młodzieży w Pałacu Kultury i jak zobaczyłem leżącą tam stertę opon terenowych to mnie zatkało, poczułem dreszcz i tam już zostałem.

Marek Dąbrowski i Jacek Czachor

A.D.: Pałac Młodzieży wciąż przewija się w historiach mazowieckich motocyklistów. Ciekaw jestem czy moglibyśmy kiedyś dostać się do tych pomieszczeń i zebrać ludzi, którzy się stamtąd wywodzą.
M.D.: To było niesamowite miejsce. Klub motocyklowy, Pałac Młodzieży, sam Pałac Kultury – to temat na wielki, wieloodcinkowy wywiad. Nawet jadąc taksówką spotykam ludzi, którzy przewinęli się przez to miejsce, choć w innych dziedzinach niż motocykle. Fantastyczne było to, że mogliśmy przejechać przez cały Pałac Młodzieży, cały basen, zjechać w podziemia i to wszystko było dozwolone, bo tam mieliśmy magazyny. W maszynowni mieliśmy śpiworki, bo czasem cały tydzień naprawialiśmy tam motocykle, które wtedy nie były szczególnie trwałe. Chyba, że akurat dostaliśmy CZ z przydziału, ta była bezawaryjna. Fantastyczny okres, niesamowite miejsce.
A.D.: W którym momencie przeszedłeś na zawodowstwo motocyklowe?
M.D.: W momencie, gdy Jacek zadzwonił, że jedziemy na Dakar. Od razu się zgodziłem. Ja często powtarzam, że teraz rakieta prywatnej firmy poleciała w kosmos, a to było wtedy coś takiego dla nas. Jacek powiedział, że leci w kosmos i czy się z nim zabieram, a ja na to, że lecę. Budowaliśmy to krok po kroku, a teraz korzystają z tego inni.

A.D.: Jak wyglądało Wasze zderzenie ze światem wielkich wyścigów? Jak długo zajęła Wam aklimatyzacja w tym świecie?

M.D.: Myślę, że zajęło nam to około trzech lat. My zadawaliśmy tysiące pytań, a nas pytano czy w Polsce w ogóle jeździmy na motocyklach terenowych. Nie wiedzieli, że w 1993 mieliśmy tytuł mistrzów świata w sześciodniówce enduro. Szybko udowodniliśmy, że liczymy się także w Rajdzie Paryż – Dakar. Bodajże w 2002 roku przyszła propozycja od fabrycznego zespołu Gauloises KTM, żeby ORLEN Team stał się jego częścią. Mocno naciskali i ciągnęli na swoje, ale byliśmy lojalni, chcieliśmy, żeby to wciąż był ORLEN Team. To koncern w nas uwierzył, stworzył nas jako zawodników, więc nie przeszło nam przez myśl, żeby to zostawić. Niestety przez to straciliśmy dostęp do fabrycznych, mocniejszych silników.

A.D.: Mam takie wrażenie, że Polacy, w szczególności po latach 90., byli nieco bardziej ambitni od innych. Tak było i w Waszym przypadku?

M.D.: Trudno powiedzieć, to była w miarę młoda dyscyplina sportu. Wtedy każdy mógł kupić w sklepie motocykl dakarowy, który nie był dużo gorszy od fabrycznego. Wiadomo, że wejście do pierwszej 10. lub 5. wymagało silnika i zawieszenia prosto z fabryki. Mimo to każdy miał szansę na rywalizację. To zupełnie inna dyscyplina, nawet się cieszyliśmy, jak na starcie stawał jakiś mistrz świata motocrossu lub enduro, bo śmialiśmy się, że mamy go. Wchodził na nasze podwórko. Szybko łapaliśmy doświadczenie, bo jechaliśmy całe sezony, wszystkie rajdy, tak jak fabryczne zespoły i te zrobione kilometry dały nam doświadczenie.

A.D.: Niektórym temat sponsoringu może wydawać się prosty. Jeździsz w medialnej dyscyplinie, dobrze się w niej prezentujesz, idziesz do dużej firmy i oni chętnie z Tobą współpracują. To chyba nie jest takie proste?
M.D.: Nasze połączenie z Orlenem to szansa jedna na milion. Jacek wtedy sprzedawał motocykle w sklepie i poznał człowieka, który mu pomógł. Fakt, było potrzebne coś nowego, bo z Polskiego Koncernu Naftowego powstawała marka Orlen. Nagle jakiś szalony Jacek mówi, że on przejedzie Dakar. Ten rajd już wtedy był znany i pomyśleli, że to może być coś czego potrzebują. To było wielkie poruszenie, bo przed pierwszym rajdem mieliśmy galę na Torwarze, gdzie chodziły wielbłądy, latały papugi i śpiewała Maryla Rodowicz.

A.D.: To co mi utkwiło w głowie wiele lat temu to Twoja wyjątkowa dbałość o sponsora, gdy tworzyliśmy zdjęcia lub filmy. Trzeba chyba łączyć wiele kropek na raz?
M.D.: To co ja pamiętam z tych 20 lat to walka co kwartał, żeby ten zespół istniał. Żeby była ciągłość, żeby to się wszystkim podobało, żeby dla sponsora to było ok. Ten sport musiał iść, to było dla mnie najważniejszym celem. Musiałem wciąż kogoś przekonywać do tego. Wiadomo, że w dużych koncernach władze się zmieniają. Często chcą wprowadzać swoje nowe projekty, a tu trzeba było zostać, żeby działać. Z zewnątrz to wyglądało jakbyśmy zawsze tam byli, a to była walka. Nigdy nie mieliśmy podpisanych takich kontraktów, że mamy zapewnione starty przez dwa lata. Jakoś to się udawało przez 20 lat, a teraz ORLEN Team jest ogromnym zespołem.

A.D.: Po nastu latach w branży motocyklowej dopiero do mnie dotarło ile to było wysiłku i roboty, od papierkowej po fizyczną i jestem pod wrażeniem.
M.D.: No było trochę ganiania, ale została satysfakcja, że daliśmy radę i coś po nas zostało dla młodych.

A.D.: Później przez kontuzję ręki przesiadłeś się z motocykla do samochodu.
M.D.: To było też coś nowego. Dwóch motocyklistów, Polaków, wsiadło do jednego auta i miało debiut na siódmym miejscu. Teraz taki w pełni polski duet mamy tylko w klasie UTV.

A.D.: Można się było domyślić, że doświadczenie Czachora w nawigacji i Twoja brawura zaowocują.
M.D.: Jakbyśmy jeszcze bardziej uwierzyli
w Jacka to byłoby jeszcze lepiej. Jechaliśmy w bardzo głębokim piachu, auto ledwo się toczyło, a Jacek kazał mi wyjechać ze śladu. Musiałem przecierać nowy szlak, nie wiedziałem po co tam jedziemy. Zjechaliśmy do rzeki, gdzie był już ślad. Nie uwierzyliśmy mu i dalej szukaliśmy drogi, tak jak większość załóg. Mogliśmy bez trudu oszczędzić godzinę-półtorej. Ponownie powtarzam: Wiara w to co Jacek mówi!

A.D.: Do tego, że Jacka się trzeba słuchać jeszcze wrócimy. Chciałem zapytać o młodych zawodników i motocross. To fajny sport?
M.D.: Większość chłopaków, którzy wygrywają w Dakarze wzięło się z motocrossu. Myślę, że MX to największe wyzwanie, najważniejszy sport w sercu każdego offroadowca. To król sportów terenowych. Oczywiście Dakar to wypadkowa, kolejne marzenie, ale motocross to królewska dyscyplina. Małe dzieci od klasy 65ccm, już nie mówię o klasie 125ccm czy 250ccm, żeby stanąć na starcie Mistrzostw Europy muszą pokonać setki, jak nie tysiące zawodników. Poziom jaki jest teraz w Europie deklasuje resztę świata. Widzimy, gdzie Amerykanie byli, a gdzie są dzisiaj. Dla mnie polski motocross to było wyzwanie. Nic wielkiego nie wydarzyło się u nas w tym sporcie. Szymon Staszkiewicz był 11. w Europie i to był jedyny incydent zaliczany do sukcesów Polaków. W 2014 roku pojechałem na tor motocrossowy, żeby zobaczyć jaka jest sytuacja i okazuje się, że bracia Kędzierscy od lat są Mistrzami Polski i zbierają najwięcej tytułów.

To nasi, a właściwie Jacka wychowankowie, którym brakowało konkurencji. W klasach 65 i 85 w łączonym wyścigu było 24 zawodników. Pomyślałem, że jak czegoś z tym nie zrobimy to będzie koniec. Wtedy powstawał nasz sklep KTM Warszawa, dogadałem się z austriackim producentem i zaczęliśmy inwestować w zawodników. Pokazaliśmy, że robimy coś fajnego. Bardzo szybko okazało się, że młodzi zawodnicy mają ogromny zapał do jazdy. Po 2-3 latach w mistrzostwach Polski maszyny startowe były już pełne. Ze średnio 80 zawodników na każdej rundzie, zrobiło się ponad 200. Brakowało już tylko szczegółów, żeby młodym zawodnikom udało się zaistnieć w Europie. Wtedy powstała Akademia ORLEN Team i chwile później walczyliśmy z Maksem Chwalikiem o podium Mistrzostw Świata. Ostatecznie miał tyle samo punktów co trzeci zawodnik, niestety był czwarty. Pokazaliśmy, że odpowiedni trener, sprzęt, tory i zgrupowania przynoszą doskonałe rezultaty. To jest dla mnie ogromna satysfakcja. Teraz jak nasze dzieciaki jadą na Mistrzostwa Europy to jest ich kilkoro.

A.D.: Czyli w Polsce są zawodnicy, tylko potrzeba sprzętu, trenera i programu?
M.D.: Torów nie mamy tyle co chociażby w Niemczech, ale są za to fantastyczne. Jak trener Justin Morris przyjeżdża na tor w Lidzbarku Warmińskim to bije pokłony temu obiektowi.
A.D.: Mnie interesuje łączenie sportu motocyklowego z biznesem w branży motocyklowej, która łatwa nie jest. Czy rozpoznawalność pomaga prowadzić salon motocyklowy?
M.D.: Niekoniecznie, bo moja uwaga skupiona jest na zawodach. Teraz przez wirusa byliśmy uziemieni, więc była okazja, żeby się rozejrzeć co dzieje się w branży. Powstały pomysły, żeby pospotykać się z naszymi klientami, żeby trochę przybliżyć im to jak jeździmy. Te szkoły enduro, które widziałem bardziej mi przypominają kursy bezpiecznej jazdy, a nie szkołę jazdy stricte terenowej. Chcielibyśmy pokazać ludziom do czego jest motocykl klasy Adventure nauczyć ich, jak używać takiego sprzętu w sposób sportowy, ale na tyle ile się da. Nie będziemy tłumaczyć, że da się nim przejechać Saharę, bo tak nie jest. Może na przerobionym KTM 790, bo widziałem, że jeden z takich motocykli przejechał Africa Eco Race. Niemniej jestem daleki od tego, żeby przekonywać, że na 1290 przejedziemy ERG, bo uważam, że jest to śmiertelne zagrożenie dla kierowcy.

A.D.: To jest problem, który zauważam w materiałach reklamowych różnych producentów, gdzie tymi motocyklami jeżdżą zawodnicy, bądź inni profesjonaliści z pokaźnym zapleczem dbającym o ich bezpieczeństwo.
M.D.: Różni ludzie mają różne umiejętności. To, że ja przejadę takim motocyklem jakiś ciężki teren, Ty pojedziesz nim na przednim kole, nie oznacza, że zrobi to każdy, kto taki motocykl kupi. Trzeba pamiętać, że aby obsługiwać duże motocykle, trzeba się nauczyć jeździć na tych małych albo naprawdę bardzo dużo trenować.
Wtedy do tego poziomu możemy dążyć, ale to muszą być poważne treningi, na które poświęcimy wiele godzin. Motocykl ADV jest fajny do przemieszczania się turystycznego, ale żeby wjechać w nim na wydmy to trzeba spróbować najpierw z jedną i żeby była po deszczu. Jeżeli miesiąc nie padało, to taki KTM 1290 Super Adventure ugrzęźnie w tym suchym, drobnym podłożu.

A.D.: Wtedy trzeba mieć umiejętność rwania 260 kilogramów w martwym ciągu.
M.D.: Ktoś ostatnio Czachora zapytał, jak się podnosi taki motocykl, na co odpowiedział mu, że we dwóch.
A.D.: Budowanie świadomości to podstawa. Obawiam się, że jak Jacek zacznie mówić to trochę to zajmie.
M.D.: Przewidujemy na takie spotkanie dwa dni. Też chcielibyśmy, żeby Jacek spotkał się indywidualnie z kimś, kto tego potrzebuje. Kilka godzin sam na sam z Jackiem to najlepszy sposób na naukę. To są na razie luźne pomysły, mam nadzieję, że nabiorą kształtu.

A.D.: Dobrze by było, doświadczenie Wasze, a w szczególności Jacka, który ukończył wszystkie Dakary, w których startował jest nieocenione.
M.D.: Najlepsi zawodnicy świata przed nim klękali, bo nie ma drugiej osoby, która na 15 startów na motocyklu dojechała 15 razy do mety i większość w okolicach pierwszej 10.
A.D.: Czekamy zatem na szczegóły.
M.D.: Pracujemy nad tym i nad nowymi rzeczami w sieci. Ja się tylko jednej rzeczy boję. Sezon się odpala i zawody ruszają. Jacek będzie startował razem z Konradem. Młodość i doświadczenie to wspaniały duet.

A.D.: Przybliż proszę czym jest DUUST, co to za projekt i w którą stronę to idzie?
M.D.: DUUST to przede wszystkim sport. Teraz nasz salon zmienił nazwę z KTM Warszawa na DUUST, ale wciąż głównie chodzi o sport. Chcąc się rozwijać potrzebujemy mieć dostęp do sprzętu, przecierać szlaki. Wszystko co osiągnęliśmy to pochodna tego, że byliśmy w sporcie. Teraz DUUST to zespół rajdowy, klub motocrossowy i enduro oraz sklep, który de facto zarabia na sport. Ludzie, którzy pracują w sklepie to motocykliści, którzy jeżdżą, trenują i żyją tym. Aneta, która u nas odpowiada za sprzedaż motocykli, tak się na nich zna, że jak słyszę rozmowę
to na wszelki wypadek odchodzę, żeby czegoś nie palnąć.

A.D.: Na koniec klasyczne pytanie. Kiedy w Twoim życiu pojawił się Świat Motocykli?
M.D.: To jest nawet trudniejsze pytanie, niż o to kiedy zacząłem jeździć. Dla mnie ten tytuł zawsze był. To takie naturalne, że jest.

A.D.: Dziękuję bardzo i mam nadzieję, że spotkamy się następnym razem w terenie.
M.D.: Również mam taką nadzieję, dzięki.


Zobacz również:

Poznaj historię Adama Tomiczka: 

 

KOMENTARZE