fbpx

Deszcz towarzyszy mi podczas każdej podróży Każdy kto czyta moje relacje ten wie, że gdziekolwiek pojadę to zawsze spotykam się z deszczem. Dostałem nawet od znajomych ksywkę „Rain Man”. W sumie mnie to już nie dziwi – zawsze jeżdżę w deszczu. Rozgrzewkowa burza zaczęła się tuż za Poznaniem i trwała aż do Świnoujścia. Tym bardziej byłem […]

Deszcz towarzyszy mi podczas każdej podróży

Wyprawa na Nordkapp

Każdy kto czyta moje relacje ten wie, że gdziekolwiek pojadę to zawsze spotykam się z deszczem. Dostałem nawet od znajomych ksywkę „Rain Man”. W sumie mnie to już nie dziwi – zawsze jeżdżę w deszczu.
Rozgrzewkowa burza zaczęła się tuż za Poznaniem i trwała aż do Świnoujścia. Tym bardziej byłem wdzięczny załodze promu Poleferries M/S Mazovia za wyciągnięcie mnie z kolejki ludzi oczekujących w deszczu i szybkie odprawienie i zaokrętowanie motocykla.

 

Pięćdziesiąt kilometrów w najgorszych możliwych warunkach

Wyprawa na Nordkapp

Kiedy dotarłem do Oslo, słońce świeciło w najlepsze i nic nie zapowiadało załamania pogody. Na miejscu zostałem ugoszczony niczym król przez Łukasza i Krzysię – polskich motocyklistów, którzy na co dzień mieszkają w stolicy Norwegii.
Musiałem jednak ruszać dalej.
W cudownym słońcu zacząłem piąć się nieskończonymi zakrętami i drogami, w które przeciętny człowiek raczej nie chce się zapędzać. Słyszałem o tych drogach jeszcze na promie od Tomka, jednego z pasażerów promu. Mówił wręcz, że to są drogi, na które nigdy nie wybiera się samochodem.

 

Temperatura spadła drastycznie i zaczął padać intensywny deszcz, który zamienił się w śnieżycę, a szosę pokrył lód. W takich warunkach przyszło mi pokonać kolejne 600 km. Następne dni również nie były lepsze. Przebijając się górami się w kierunku Lom i dalej do Trondheim, zamiast podziwiać widoki podziwiałem istną dyskotekę kontrolek ABS-u i KTRC.
Zjazd z gór nad fiordy, liczącym 50 km odcinkiem w śnieżycy po czystym lodzie będę pamiętał do końca życia. Było bardzo ślisko. W pewnym momencie, bardziej ślizgając się niż jadąc natknąłem się na zdumionych narciarzy, którzy wzięli mnie za totalnego szaleńca.
Zestaw atrakcji uzupełniły dwa bardzo długie odcinki robót drogowych, polegających na tym, że z wąskiej drogi nad samym fiordem zdjęto wszystko, zostawiając glinę, która przy tych opadach zamieniła się w bagno. Naprawdę dostałem w kość, ale jeszcze bardziej w kość dostał motocykl. Temperatura silnika nie podniosła się ani razu w trakcie tej wycieczki powyżej 57 stopni Celsjusza.

 

Dobre opony i wodoodporny sprzęt to podstawa

Wyprawa na Nordkapp

Parę razy przed wywrotką uratowały mnie opony Pirelli Scorpion Trail, które nomen omen wytrzymały całą trasę, a zużyły się tylko w połowie, choć na tych asfaltach powinny zejść do zera. Nie zeszły, bo było tak zimno, że guma zamieniła się w beton. Ale dały radę, trzymając przyczepność nawet na lodzie.
Jechałem nadal przez góry w kierunku Trondheim. Mijałem niezliczone tunele, serpentyny oraz wzniesienia. Zaliczałem kolejne promy i nabierałem patyny, a pojęcie „wilgoć wszędzie” stała się codziennością.
Namiot był ciągle mokry, aparat fotograficzny zalany – raz działał, raz nie. Wodoodporna, sprawdzona w boju komórka też zaczęła fiksować, aż w końcu padła. Deszcz zmienił się w ulewę, ulewa w grad, grad w mżawkę. Wiatr również nie pomagał, a to wszystko akcentowała temperatura pięciu stopni Celsjusza.
Z drugiej strony to była wspaniała jazda. Wchodzisz w trans. Woda, brak przyczepności, chłód, pustka, zakręty, góry – po prostu jedziesz naprzód. Jest mistycznie.
Jest tak bardzo wspaniale, że nie liczy się nic, tylko droga, która jest idealna. Jesteś tylko ty i motocykl. Nie potrzebna jest muzyka, nie ma znaczenia jak wspaniały jest kolejny fiord. Po prostu masz czystą głowę, nie myślisz o niczym, nie czujesz zimna, nie przeszkadza ci woda, porywy wiatru ani para w kasku, wychłodzenie czy samotność. Po prostu jedziesz. Tego uczucia możesz doznać tylko wtedy, kiedy podróżujesz sam. Bo kiedy robisz to sam – robisz to sprawnie.

 

Każdy deszcz kiedyś musi się skończyć!

Wyprawa na Nordkapp

Dopiero po tygodniu na bajecznych Lofotach, krótka słoneczna chwila pozwoliła mi trochę przeschnąć. Ale zanim tam dotarłem niezawodny Łukasz z Oslo załatwił mi nocleg w Bodo, gdzie ugościła mnie Eliza, która od 14 lat żyje w Norwegii. Wreszcie trochę odtajałem. I w tym miejscu warto wspomnieć, że mój organizm słabł. Na początku ciuchy Helda z wpiętą membraną dawały mi komfort jazdy nawet do 8 st C. W miarę mijania kolejnych dni musiałem dokładać kolejne warstwy, tak że w końcu miałem na sobie osiem warstw ciuchów na co składały się trzy „termoaktywki”, polar, rzeczony zestaw Helda z wpiętym ociepleniem i membraną i na to lekki kombinezon przeciwdeszczowy.
W Lofotach się zakochałem. Drogi, mosty, tunele, plaże, zagubione wioski, zakręty – Odyn stworzył Lofoty dla motocyklistów. Bezapelacyjnie muszę tam jeszcze kiedyś wrócić.
Po wyjeździe z Lofotów pogoda się pogorszyła. Koło Polarne przekroczyłem w temperaturze sześciu stopni i poczłapałem dalej licząc na to że „każdy deszcz się kiedyś kończy”. Ten również się skończył, ale dopiero za miejscowością Alta, na słynnym płaskowyżu, gdzie pogoda zamieniła go w w wiejący huraganowy wiatr.

 

Norwegia do najtańszych nie należy, ale warto!

Wyprawa na Nordkapp

Przez te 17 lat od mojej poprzedniej wizyty, zmieniło się w Norwegii wiele. Drogi są jeszcze lepsze, tuneli jest więcej, a płatności na stacji paliw wykonasz przy dystrybutorze!
Szkoda tylko, że nie ma już tylu reniferów (nie licząc Nordkappu), a czasy kiedy mewy nie wiedzące co to motocykl spadały Ci na kask czy plecy odeszły w niepamięć. Niestety jest nadal drogo.
Litr paliwa w Oslo 6,5-7 zł za to na północy 9,5. Napitków „magicznych” lepiej zabrać tyle ile możesz unieść, bo piwo może kosztować nawet 50 zł, a flaszka 110 zł.Warto też pamiętać, że przekroczenie w terenie zabudowanym prędkości nawet o 1km to wydatek minimum 1000 zł płatny na miejscu. Za to wszystkie odcinki dróg płatnych, w całej Skandynawii są dla motocyklistów bezpłatne.
Za Altą wreszcie zaświeciło słońce. Szkoda, że tylko na dwie godziny.
Wjazd na sam Nordkapp upłynął na podziwianiu pięknych widoków i kilkukrotnych „mijankach” z reniferami, które nie wiedzieć czemu upodobały sobie łażenie w poprzek drogi. Potem już tylko siedmiokilometrowy tunel i jest! Nordkapp!

 

Przez mróz do celu!

Wyprawa na Nordkapp

Mróz, ale za to zero chmur i widok końca świata dla którego warto się było męczyć. Jedyny spotkany tam motocykl to stary gaźnikowy Triumph z koszem oraz dwójką przemarzniętych na kość francuzów. Byli bardzo dzielni.
W nocy zamarzający deszcz oblodził namiot i motocykl. Nie łatwo było po tym zwinąć moją rezydencję.
Los jest złośliwy. Kiedy dziennikarze motocyklowi z całej Europy zwiedzali Lofoty i podróżowali motocyklami na Nordkapp, dane im było delektować się krajobrazami w słoneczku, mój odwrót w kierunku Szwecji był zgoła inny.

 

O włos od tragedii

Wyprawa na Nordkapp

Podróżowałem w temp 5 stopni i oczywiście ulewie, aż do Sztokholmu. Front pogodowy pokonał góry i stanął nad Szwecją i Finlandią.
Tam też w niekończących się lasach, gdzie pewnego dnia przez 650 km doliczyłem się 4 samochodów i jednej stacji benzynowej składającej się z 2 dystrybutorów oraz kartki z numerem telefonu wpakowałem się w stado reniferów. Próbowałem je ominąć, ale Rudolf skoczył mi w bok motocykla, ustawiając mnie do pozycji żużlowej i tylko dzięki temu, że otworzyłem przepustnicę i odbiłem się drugą stroną motocykla od Rudolfa nr 2, zawdzięczam możliwość napisania tej relacji.
Być może uniknąłbym tej sytuacji gdybym był w formie. Ale nie byłem. Każdego kolejnego dnia słabłem, wilgoć była wszędzie, a jazdy nie ułatwiał mi kontuzjowany parę miesięcy wcześniej bark, który nie wiedzieć czemu nie chce się wyleczyć. Prowadziłem dłuższy czas motocykl jedną ręką, a dwie noce przespałem, po prostu w kurtce bo nie mogłem jej z siebie sam zdjąć.
I tak dotarłem do Sztokholmu. Pogoda znacznie się poprawiła. Temperatura dochodziła już do czternastu stopni, a zza chmur coraz śmielej spoglądało na mnie słońce. Spałem po tym wszystkim pół doby, ale kiedy wstałem, zaliczyłem trzecie co wielkości prywatne muzeum motocykli gdzie zgromadzono pomad 400 sprzętów.

 

Najlepsza impreza od wielu kilometrów!

Wyprawa na Nordkapp

Do Polski wracałem promem w iście królewskich warunkach. Na pokładzie podczas osiemnastogodzinnego rejsu odbyła się naprawdę dobra impreza, z której pamiętam niewiele. W końcu jednak dobiliśmy do brzegu.
Ojczyzna przywitała mnie burzą z gradem i stan ten nie zmienił się aż do Bydgoszczy Udało się jednak w całości wrócić do Poznania, gdzie kończy się ta opowieść.
Motocykl spisał się znakomicie! Nie odnotowałem żadnych, nawet najmniejszych awarii mimo niskich, a nawet ujemnych temperatur i ciągłego deszczu.
Kiedy się już po powrocie pozbierałem, doszedłem do wniosku, że do trzech razy sztuka. Podobno bywają na Nordkappie lata kiedy świeci słońce i jest ciepło, czym chciałbym wytłumaczyć sobie to, że skandynawskie pustkowia są tak magiczne, że gdziekolwiek na świecie bym nie pojechał – to nigdzie nie doznam takiego poczucia bezmiaru przestrzeni jak tam.
A może by tak spróbować zimą?

 

Podziękowania:
Chciałbym gorąco podziękować Dobrym Sklepom Motocyklowym – za doradztwo w czym, Pirelli Polska – na czym, Moto RP – za perfekcyjne przygotowanie motocykla oraz firmie Pollferies za przeprawę tam i z powrotem oraz specjalne podejście do motocyklistów.
Ogromne podziękowania należą się Łukaszowi, Tomkowi i Elizie za schronienie dla zbłąkanego wędrowca J.

 

KOMENTARZE