fbpx

Jakoś tak wrześniu zachciało mi się w miłym towarzystwie wyjechać motocyklami za granicę. Nawet nie przypuszczałem, że zostanę w związku z tym wielokrotnym przestępcą.

Być może nie powinienem w ogóle pisać tych słów, bo w końcu publicznie przyznaję do popełnienia wykroczenia, ale trudno – w razie czego będę ponosił konsekwencje mojego niegodnego czynu, ale przynajmniej ostrzegę część motocyklowej braci przed podobnie niegodnym czynem. Czasem trzeba pocierpieć za miliony.

Otóż nasze przestępstwo polegało na tym, że na zagraniczną wycieczkę (jednak w granicach Unii Europejskiej) zachciało się nam wybrać motocyklami nieco starszymi. Starość jest oczywiście sprawą względną, bo w stosunku do wieczności 60 lat (tyle wynosiła średnia wieku naszych maszyn) to niewiele, jednak na granicy okazało się, że jest to wiek mocno ograniczający moje prawa do swobodnego rozporządzania własnością. Dodać należy, że wszystkie maszyny zarejestrowane były na „normalnych” białych tablicach, a nie żółtych „zabytkowych”. Podążaliśmy więc spokojnie w kierunku granicy, mając zorganizowany nocleg w Niemczech, zarezerwowany prom do Dover (czy jakoś tak), nie podejrzewając nawet, że nasza podróż może zakończyć się już na samym wstępie. Straż graniczna na przejściu, którego nazwy przebiegle nie wymienię, aby zatrzeć za sobą ślady przestępstwa, stwierdziła, że nasze maszyny nie mogą opuścić obszaru RP, ponieważ nie posiadają odpowiedniego zaświadczenia wystawionego przez konserwatora zabytków. W zasadzie to nawet panowie pogranicznicy nie stwierdzili tego faktu, tylko głośno zastanawiali się, co tu robić z kłopotliwymi motocyklami. Po konsultacjach telefonicznych z różnymi instytucjami (piątek, za kwadrans 16, nikt nic nie wie) ktoś gdzieś podjął decyzję, że motocykle nie mogą opuścić kraju. Jeden z nadgorliwych pograniczników sugerował nawet, żeby zatrzymać nas z motocyklami do wyjaśnienia. Na szczęście dowódca zmiany wykazał się rozsądkiem i darował nam wolność, jednak stanowczo zawracając w kierunku Polski. Po szybkim namyśle pojechaliśmy na inne przejście graniczne, gdzie już pies z kulawą nogą się nami nie interesował, ani po stronie polskiej, ani tym bardziej niemieckiej. Tak to zostaliśmy świadomie przestępcami, bez zezwolenia odpowiednich organów opuszczając ojczyznę.

Jeszcze na granicy w lekkim szoku konsultowaliśmy się telefonicznie z pewnym „rzeczoznawcą techniki samochodowej”, który stwierdził: – Stary! Nic ci nie poradzę, takie są przepisy. To nic, że motocykle mają „normalne” rejestracje. Dawno pokończyły już po 25 lat i w świetle przepisów są zabytkami, które można wywozić za granicę jedynie za zgodą konserwatora zabytków…

Co ciekawsze, ten sam „rzeczoznawca”, kilka miesięcy wcześniej pisząc opinię na temat uszkodzonego w wypadku drogowym motocykla Zundapp Sahara, twierdził, że skoro motocykl ma zwykłe, białe tablice rejestracyjne, nie jest zabytkiem. Skwapliwie opierając się na tej opinii, towarzystwo ubezpieczeniowe potraktowało motocykl jak normalny pojazd i naliczyło amortyzację części za ostatnie 65 lat. Okazało się że Saharyna nie jest nic warta, jeżeli nie ma żółtych tablic. A żeby uzyskać żółte tablice, należy posiadać opinię tegoż rzeczoznawcy, której niestety nie wystawia za darmo. Jak się jednak okazało w przypadku naszego wyjazdu, żółte tablice wcale nie były konieczne do zatrzymania pojazdów na granicy.

Jednak gdy badałem sprawę po powrocie, okazało się, że lista naszych przestępstw jest znacznie dłuższa. Bo w zasadzie z Polski nie wolno wywozić bez zezwolenia wszystkiego, co ludzie wyprodukowali co najmniej 25 lat temu. A ja przecież na głowie miałem kask orzeszek z lat 50., nakręcany zegarek marki Doxa z lat 40., stary scyzoryk, kilka lekko zardzewiałych narzędzi. Nie wspomnę już o kolegach, bo zauważyłem, że Erwin dysponował smarownicą z lat 30., a i jego skarpetki też wyglądały mocno zabytkowo. Ale przecież nie wypada donosić na kolegów. Całe szczęście, że wszystkie te dobra kultury narodowej (łącznie ze skarpetkami) powróciły na łono ojczyzny, więc nasze sumienia czują się nieco lepiej.

Słowa te piszę ku przestrodze kolegów motocyklistów, bo zapewne każdy z Was lubi mieć czyste sumienie i nawet nieświadomie nie chce pozostawiać w kolizji z prawem. Niniejszym uprzejmie donoszę, że zachodzi uzasadnione podejrzenie popełnienia (wielokrotnie) przestępstwa przez kolegę Marka Harasimiuka. Osobnik ten bowiem opuszczał granice naszego kraju, i to w przeróżnych kierunkach, za pomocą zabytkowego środka lokomocji, jakim z pewnością jest już jego leciwa Yamaha. A zaświadczenia od „rzeczoznawcy”, o ile wiem, nie posiada. Marku, nie wstyd ci? Nieznajomość prawa nikogo nie tłumaczy, a wszystko to, co wyprodukowane zostało przed rokiem 1980, nie powinno opuszczać Polski bez odpowiednich kwitków. Coś mi się wydaje, że w podobnej sytuacji znajduje się całkiem spore grono ludzi podróżujących poza granice naszego kraju, tyle tylko, że nie każdy pojazd wygląda tak archaicznie jak Harley VL 1200 czy Indian Scout. A biorąc pod uwagę pamiątkowe zapalniczki, scyzoryki, znaczki zlotowe i tysiące innych drobiazgów zapełniających kieszenie motocyklistów, to zapewne przy odrobinie dobrej woli każdego można cofnąć z granicy albo nawet zapuszkować, tak jak chciał to uczynić w naszym wypadku nadgorliwy pogranicznik.

Wygląda na to, że mając na względzie ochronę zasobów przedmiotów zabytkowych, ktoś znowu stworzył prawnego knota, chyba nie bardzo zastanawiając się nad praktyczną jego stroną. To jednak bardzo miłe, że ktoś pamięta i dba o nasz dziedzictwo narodowe. Szkoda tylko, że zamiast zajmować się niszczejącym obiektami o naprawdę ogromnej wartości (tej materialnej, ale przede wszystkim historycznej) państwowi urzędnicy usiłują opiekować się moimi prywatnymi rzeczami. Wydaje mi się, że bawiąc się weteranami od ponad ćwierć wieku, sam potrafię dosyć dobrze zaopiekować się swoją własnością i krzywdy jej nie zrobię. A tymczasem na złom trafiają różnego rodzaju pojazdy z wojskowego, policyjnego czy strażackiego demobilu i nikogo to nie rusza. Doceniam opiekuńczość państwa w którym żyję, znacznie jednak bardziej cenię sobie święte prawo własności, na którym opiera się funkcjonowanie w zasadzie wszystkich znacznie bogatszych i lepiej rozwiniętych niż Polska krajów. Jakoś tak się składa, że znakomita większość muzeów i kolekcji zabytkowej motoryzacji w cywilizowanym świecie znajduje się w prywatnych rękach i nikt tam krzywdy nie robi leciwym maszynom. Wprost przeciwnie, są pieczołowicie restaurowane, ciekawie eksponowane, dostarczając radości nie tylko właścicielom, ale także rzeszom zwiedzających. Jakoś w Unii Europejskiej nikomu nie przeszkadza swobodny przepływ obiektów kolekcjonerskich, a tym bardziej wszelkich obiektów, które ukończyły 25. rok życia. Skoro już wstąpiliśmy do zjednoczonej Europy, to może zamiast wymyślać rozporządzenia niemożliwe do realizacji w praktyce korzystalibyśmy z dobrze sprawdzonych i funkcjonujących wzorców.

KOMENTARZE