fbpx

Przed wami kolejna weekendowa trasa motocyklowa, która bierze udział w konkursie Harley-Davidson #DiscoverPoland 2015. Niebawem będziecie mogli głosować na najlepsze Waszym zdaniem trasy.

Jeśli weekend z Harleyem, to naturalną parą dla motocykla, by opowieść była pełna, jest „Route 66”, ale tym razem nasza, polska czyli droga krajowa 66. Zaręczamy, że kto nią jeszcze nie jechał, po relacji naszego Czytelnika nie będzie dłużej zwlekał.

Wydłużony weekend i dobra pogoda zachęcają do ruszenia w drogę. Postanowiliśmy to wykorzystać, by przejechać kultową „Route 66”, ale w polskim stylu. Jej oficjalna nazwa to „droga krajowa nr 66”. Ma 114 kilometrów i leży w całości na obszarze województwa podlaskiego. Łączy Zambrów z granicą polsko-białoruską w Połowcach. Jest dobrej jakości i w zasadzie pusta, bo to nieszczególnie ważny szlak. Przejazd przez miejscowości – mało uciążliwy. Poza tym – przyroda, przestrzeń, zapachy i duża dawka klimatu Podlasia. Atrakcje historyczne i kulturowo-religijne zachęcają do częstego zjeżdżania z trasy.

To co najmniej całodniowa wycieczka. Jeśli wybieramy na punkt startu Warszawę, lepiej wyruszyć wcześnie rano, nie później niż o ósmej. My wystartowaliśmy ok. 9 spod Cafe 66, ale wracaliśmy już po ciemku.

Wzdłuż drogi natkniemy się na wiele starych cerkwi, głównie drewnianych. To jedna z najbardziej charakterystycznych cech tej trasy. Warto zrobić sobie zdjęcia koło tartaku na 85. kilometrze drogi 66 (za miejscowością Kozły). Szutrówka i wielka ściana z bali drewnianych to fantastyczne tło dla maszyn i jeźdźców.

Na małym przejściu granicznym w Połowcach panuje raczej senny klimat. Nawet pogranicznik przyszedł zamienić z nami słowo i nie miał nic przeciwko temu, byśmy zrobili sobie zdjęcia. Po nawrotce, na najbliższym rondzie żegnamy się z „Route 66 Polish edition”, ale nie oznacza to, że kończą się atrakcje. Powrót drogą 693 przez Grabarkę, Siemiatycze i Drohiczyn, potem 62 do Węgrowa i 637 do Warszawy – to znana trasa motocyklowa.

Góra Krzyży – Grabarka – jest świetnym dopełnieniem trasy pokonanej szlakiem prawosławnych cerkwi. W Drohiczynie dobrze jest odwiedzić punkt widokowy nad Bugiem, zjechać nad rzekę i skosztować regionalnych specjałów w restauracji „U Ireny” (ul. Ciechanowiecka 6). Kuchnia serwuje zaguby (trochę jak pierogi, ale nie do końca), kartacze i pierogi z nietypowym nadzieniem.

Pod względem nawigacyjnym trasa jest prosta. Wystarczy pilnować numeru drogi. Jeśli pojedziecie do Zambrowa drogą nr 8 Warszawa – Białystok, uważajcie, bo szaleńców tam nie brakuje. Potem jest znacznie lepiej. Droga 66, choć krajowa („czerwona”), ma walory wojewódzkiej („żółtej”): można się natknąć za zakrętem na jakiś rolniczy wehikuł, sunący powoli. Poza tym jest raczej pusta i dobrej jakości. Wrażenie – jak w rzadziej zaludnionej części Ameryki. Nie można się całkiem rozluźnić: tuż przed motocykl jednego z nas z rowu wyskoczyła sarna, ale poza raptownym wzrostem tętna u kolegi nic się nie stało. Zwierzę cało dotarło na drugą stronę jezdni. Poza tym jazda jest na tyle spokojna, że część uwagi bez ryzyka można skupić na podziwianiu krajobrazu.

Lech Potyński – zanikający świat wschodu

Aby wydać opinię o trasie, w zasadzie nawet nie musiałem nią jechać. Uwielbiam tamte okolice i w ciągu ostatnich kilku lat podróżowałem po Podlasiu wielokrotnie. Spokój, cisza, piękne, nostalgiczne krajobrazy, przyjaźni ludzie i niewielki ruch na lokalnych drogach to coś, co lubię. W odróżnieniu od równie pięknych i zielonych Mazur i Warmii drogi są tu raczej proste, a zakręty łagodne. Nawet latem nie szwendają się po nich stada oszalałych turystów. Im bliżej białoruskiej granicy, tym więcej cerkwi, prawosławnych cmentarzy i dwujęzycznych napisów na tablicach informacyjnych. Jeśli zboczymy odrobinę z „główniejszych” dróg, poczujemy klimat jak z XIX wieku, dostrzeżemy wyraźne pomieszanie kultur Wschodu i Zachodu. Specyficzna architektura, unikalne tradycje kulinarne i obyczajowość ludzi w tym rejonie ciągle jeszcze nie poddają się „europeizacji i makdonaldyzacji”. Wszystkim ciekawym tego zakątka radzę się spieszyć, bo nie wiadomo, jak długo jeszcze „ściana wschodnia” będzie się broniła przed globalizacją.

KOMENTARZE