fbpx

Z doświadczenia wiem, że wyprawa motocyklowa może być przyjemnością, ale potrafi też przerodzić się w koszmar. Jak zminimalizować ryzyko porażki? Postanowiłem to zbadać, oddając się w ręce zawodowców.

W kłopoty mogę się wplątać, gdy sam, przygotowując taki wyjazd, pomylę się przy papierologii, wytyczaniu trasy czy szukaniu atrakcyjnych miejsc godnych zwiedzenia. Nie mówiąc już o odpowiednim przygotowaniu motocykla. Poszedłem więc na łatwiznę i gdy nadarzyła się okazja skoczenia do Maroka z firmą ADVPoland, która w ułatwianiu życia motocyklowym podróżnikom ma spore doświadczanie, skorzystałem z zaproszenia.
Chciałem skonfrontować moje dotychczasowe wyprawy, organizowane przeważnie osobiście (lub z udziałem kolegów), z czymś, co miało być rodzajem „wczasów w siodle”. Czy rzeczywiście będzie dużo drożej, ale za to bez kłopotów? Jak do tej pory życie oszczędziło mi atrakcji typu „all inclusive” w śródziemnomorskich kurortach położonych od afrykańskiej strony tego akwenu, a mniej więcej tak postrzegam wszystkie grupowe, zorganizowane przez wyspecjalizowane agencje, wyjazdy zagraniczne.

Na dużym luzie

W zasadzie jedyną rzeczą, którą trzeba wykonać, aby udać się z ADVPoland na wyprawę do Maroka, jest rezerwacja terminu i przelanie odpowiedniej kwoty na wskazane konto. Reszta uczyni się już sama.
Jeszcze na miesiąc przed wyjazdem dostałem pocztą mailową spory pakiet instrukcji i wskazówek, począwszy od ramowej umowy użyczenia motocykla, przez listę rzeczy niezbędnych w podróży i szczegółową mapę trasy, na instrukcji obsługi GPS (wszystkie motocykle sa wyposażone w to ustrojstwo z wgranymi trasami) kończąc. Muszę przyznać, że akurat przebrnięcie przez papierzyska było chyba najcięższą częścią wyprawy. Potem było już z górki.
Bilety samolotowe do Malagi, busik do hotelu, pobranie motocykli i w drogę! No, może odrobinę skróciłem cały proces, bo w sumie od momentu wejścia na lotnisko Okęcie, do uruchomienia maszyny minęło ze 14 godzin, ale cały czas prowadzony byłem za rączkę jak przedszkolak, do tego lekko opóźniony w rozwoju.

W starożytnym królestwie

Maroko to bardzo ciekawy, egzotyczny z naszego punktu widzenia kraj, który z pewnością warto zwiedzić. Kulturowo i geograficznie zapewne mało różni się od sąsiadów, jednak jest coś, co go bardzo wyraźnie wyróżnia. Maroko jest królestwem, typem monarchii oświeconej. Poddani bardzo szanują i kochają swojego króla, co do miłości do reszty władz – bywa różnie. Jednak gdy monarcha coś zarządzi – odwołania nie ma. Nie musimy obawiać się tu terroryzmu, żebractwa na ulicach czy nachalnych handlarzy. Mając świadomość, że turyści to bardzo poważne źródło dochodów, wszyscy ich szanują i odnoszą się bardzo przyjaźnie. Oczywiście dodatkowo wsparte jest to autorytetem króla, jak również nader licznymi patrolami policji, stacjonującymi na rogatkach praktycznie wszystkich miast.
W Maroku jest więc (z punktu widzenia turysty) bezpiecznie, miło i stosunkowo tanio. Jest tylko jeden kłopot – jak to w kraju muzułmańskim: nie jest łatwo zakupić produkty powstałe z fermentacji cukrów. W przeciwieństwie do innych środków odurzających, absorbowanych do organizmu w postaci dymu.
Z Malagi do Gibraltaru jest bardzo niedaleko (można płatną autostradą, albo lokalnymi drogami), tak na 2 godziny jazdy. Gdy zobaczymy już słynne skały zwane też Słupami Herkulesa, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Opuszczamy kraj, Unię, a nawet kontynent, więc papierów trzeba trochę wypełnić. Jednak chłopaki z ADV mają opracowane własne metody i sprawy zostały załatwione znacznie szybciej, niż u innych chętnych do przeprawy promowej.
Po czterech godzinach lądujemy w portowym mieście Tanger, które jeszcze niewiele różni się od europejskich aglomeracji w tym rejonie. Prawdziwa Afryka dopiero przed nami. Aby nie zanudzać czytelnika dziennikiem podróży wymienię jedynie najważniejsze miejsca, które prawdziwy motocyklowy turysta musi zaliczyć w Maroku. To kilka starożytnych miast, jak Fez, Marakesz czy Merzuga, pustynia Sahara (wystarczą tylko obrzeża) ze słynnymi diunami, po których hasali dakarowi rajdowcy i oczywiście najwyższe na kontynencie pasmo górskie – Atlas.
Drogi asfaltowe są raczej dobre, ale jeżeli ktoś ma ochotę „sypnąć off-roadem”, to nie ma problemu, tyle tylko, że potrzebna będzie znacznie lepsza kondycja fizyczna, wyższe umiejętności i więcej czasu. Ruch na drogach jest raczej niewielki, więc warunki podróżowania komfortowe, chyba że ktoś będzie miał ochotę zaliczyć trasę w lipcu czy sierpniu. Wtedy upały są nie do zniesienia. Najlepsza pora na eskapadę to marzec albo październik, czyli wtedy gdy w naszym kraju jest dosyć ohydnie. W sumie w 10 dni pokonaliśmy niespiesznie ponad 2000 km w miłej i przyjaznej atmosferze, bo trasa była wyznaczona tak, aby nawet motocyklista o nieco mniejszym doświadczeniu mógł ją swobodnie pokonać. Mam nadzieję, że pozostali uczestnicy wyprawy podzielają moją opinię.

Zdziwienia

Z góry można było założyć, że świat arabski zadziwi mnie nie jednym jednak czym innym jest wiedzieć w teorii, czym innym zobaczyć na własne oczy. Najbardziej zadziwiły mnie marokańskie miasta, a w szczególności mediny (stare miasta) Fezu i Marakeszu. Z wierzchu wszystko wygląda na biedne na wpół opuszczone ruiny murów, ale gdy przekraczasz niewielkie bramy, wewnątrz ukazują się pełne przepychu wspaniałe dziedzińce, ogrody i domostwa, zupełnie jak z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy Marokańczycy żyją w takich warunkach, jednak taki właśnie obraz wolę zachować w pamięci. Szczególnie do gustu przypadły mi dwa dni spędzone w Marakeszu, w  tradycyjnym riadzie , prowadzonym przez dziewczynę z Polski. Dagmara zaopiekowała się nami jak należy, pokazała medinę, oprowadziła po zaufanych sklepach z przyprawami i tkaninami (pamiątki obowiązkowe) i zapędziła do knajpy, którą sam ominąłbym szerokim łukiem, a zjadłem tam najpyszniejsze w życiu smażone sardynki.
Drugim zdziwieniem były samochody w Maroku. Zawsze zastanawiałem się, co dzieje się z milionami zużytych aut, które kiedyś wyjechały z fabryk Mercedesa. Teraz wiem: z Niemiec, jadą do Polski, po paru latach do Rosji, potem pewnie do Kazachstanu, żeby finalnie wylądować w Maroku. Mercedes W 123 (Beczka) to najpopularniejszy samochód tego kraju i są tam w stanie kupić każdą ich liczbę.

Czy warto było?

Po powrocie do domu zastanawiałem się, czy rzeczywiście plusy dodatnie takiej zorganizowanej wyprawy nie przesłonią mi plusów ujemnych? I czy rzeczywiście turystyka grupowa jest aż tak dramatycznie niemiła? Wydaje mi się, że charakterologicznie niezbyt odbiegam od średniej motocyklisty, a z czystym sumieniem mogę napisać, że wyjazd był świetny! Więc i zapewne większości przyszłych uczestników podobnej eskapady przypadnie do gustu.
Pozytywów takiej formy wyjazdu jest wiele. Przede wszystkim nie zużywam własnego motocykla, tylko cudzy. Jeżeli w dodatku jest to nowe (w każdym przypadku nie starsze niż dwa lata), dopasione akcesoriami BMW, to już jest plus. Co prawda znakomita większość Marokańczyków w ogóle nie zwraca na to uwagi, bo u nich motocykl jest raczej synonimem biedy (bogactwo, to lekko podrdzewiały Mercedes beczka), więc lansu nie będzie, ale własne ego na takim motocyklu zawsze się podbudowuje. Jeżeli dokładam do tego radosną myśl, że nawet gdy maszyna ulegnie awarii, to za chwilę zjawi się busik z obsługą i reanimacja padniętego sprzętu będzie ich, a nie moim zmartwieniem, to kolejny pozytyw. W dodatku w busiku jadą moje bagaże, których nie chce mi się troczyć do motocykla, bo wiem, że wieczorem znajdą się w umówionym hotelu.
Skoro jesteśmy przy tematyce hotelu – też mam przemyślenia. Planując samodzielną wyprawę, zapewne nie trafiłbym do tych przemiłych miejsc, w jakich się zatrzymywaliśmy. W dodatku jako turysta indywidualny a nie „zbiorowy” za akomodację zapłaciłbym zapewne odpowiednio więcej. Tu pojawia się kolejny aspekt nieodłącznie związany z hotelami – żywienie. Do tej pory nie zdarzyło mi się, żeby podczas wypadu do dalekich krajów nie dopadły mnie choćby na chwilę – delikatnie mówiąc – sensacje żołądkowe. Spowodowane to było zawsze jedzeniem w przypadkowych knajpach. Odnoszę wrażenie, że chłopaki z ADVPoland na własnych organizmach wcześniej testowali wszystkie przydrożne lokale i hotele, bo tym razem obeszło się bez straszenia kibelka.
Wygląda to zapewne trochę na pean pisany przez niedzielnego turystę na pierwszym w życiu wyjeździe w świat. Tak jednak nie jest. Gdy wspomnę katusze i niepewność, które towarzyszyły mi kilka lat wcześniej przy przekraczaniu granic Mozambiku, Malawi, Zambii i Namibii, to wydaje mi się, że nie ma takich pieniędzy, których nie dałbym za to, żeby ktoś odwalił za mnie formalności. Tymczasem „Kudłaty” w Maroku podchodził dyskretnie do funkcjonariuszy, coś tam szeptał i cała grupa, omijając sprawnie kolejki, przemieszczała się do przodu. To było bezcenne!
A co najważniejsze, w czasie całego wyjazdu w ogóle nie miałem poczucia jakiegokolwiek uwiązania czy „grupowości” wyjazdu. Mimo, że w sumie motocykli było kilkanaście, od razu podzieliliśmy się na kilkuosobowe grupy i każdy swoim tempem przemieszczał się w zdanym kierunku. GPS-y precyzyjnie informowały o trasie, a praktycznie jedynym zadaniem było dotrzeć na wieczór do hotelu.
Uświadomiłem sobie właśnie, że planując indywidualną wycieczkę, robiłem dokładnie tak samo. Rezerwacje noclegów po trasie załatwiałem znacznie wcześniej, tyle tylko że miejsca odpoczynku wybierałem losowo. Jeżeli więc nie jesteś hardcore’owym podróżnikiem, uwielbiającym okręcać się skórą własnoręcznie upolowanego jaka przy ognisku gdzieś nad Bajkałem, tylko zwykłym motocyklistą pragnącym spokojnie a przy okazji efektywnie i bezpiecznie spędzić „urlop w siodle”, to polecam tego typu wyprawy, a szczególnie chłopaków z ADVPoland. Ich firma wyrosła bowiem z własnych, motocyklowych potrzeb podróżowania. Ci ludzie wiedzą, czego motocykliście potrzeba i umieją się tym podzielić. A finanse? Nie są tu chyba najważniejsze. Jeżeli policzysz, ile czasu spędziłbyś na osobistym planowaniu trasy, załatwianiu papierów, targaniu własnego motocykla przez cała Europę, to – po przeliczeniu go na roboczogodziny – na pewno się przekonasz, że wyprawa z ADVPoland wyszłaby taniej!

Maroko, Afryka Północna

Dystans: samolotem: 4 h do Malagi, na kołach: 2400 km
Odwiedzone miejsca: Sahara, Góry Atlas, wybrzeże Morza Śródziemnego
Warunki pogodowe: słońce/deszcz
Zakres temperatur: od 8 do 30 oC
Czas wyprawy: łącznie 10 dni
Okres: połowa października, czyli najlepszy czas na zwiedzanie Maroka
Od Europy leży zaledwie 14 km, a ciągle wydaje się nam tajemniczą, zamorską krainą. Położenie kraju pomiędzy wybrzeżem Atlantyckim, Morzem Śródziemnym i Saharą, jest gwarancją wspaniałych krajobrazów i niezapomnianych atrakcji. Spotkamy tu z jednej strony ośnieżone szczyty górskie, z drugiej – piaski pustyni. Jeżeli tylko wiesz, gdzie pojechać, wrażenia będą niesamowite!

KOMENTARZE