fbpx

Wszystko wskazywało na to, że światowe centrum motocyklizmu, jakim przez niemal sto lat było Zjednoczone Królestwo, nie będzie produkowało jednośladów. Ostatnim, wymierającym mamutem była w latach 80. fabryka Triumpha w Meriden.

Wyglądało wręcz na to, że Brytyjczycy szczycący się mianem najlepszych mechaników na świecie będą musieli zadowolić się produktami pochodzenia „zamorskiego”. Na szczęście znalazł się jeden rozsądny i odważny człowiek – John Bloor, który postanowił uratować honor wyspiarzy. Jak pokazał czas, przedsięwzięcie się udało, Triumph produkuje obecnie niemal 40 000 motocykli rocznie i wszystko wskazuje na to, że trudne lata bezpowrotnie minęły i Triumph znowu święci triumfy. Trudno się więc dziwić, że gdy nadarzyła się okazja zwiedzenia fabryki, nie odmówiłem sobie tej przyjemności, a dzięki uprzejmości właścicieli firmy, którzy wyjątkowo zgodzili się na robienie zdjęć linii produkcyjnej, również czytelnicy „ŚM” mają okazję chociaż w minimalnym stopniu przyjrzeć się temu, jak rodzi się motocykl. Oczywiście do działu badań i wdrożeń nie zostałem wpuszczony, ale są to miejsca wyjątkowo pilnie strzeżone i tajne, w praktyce żaden z liczących się producentów nie dopuszcza do takich miejsc osób z poza firmy. Nie wiadomo czemu panuje pogląd, że Triumph produkuje swoje motocykle poza Wielką Brytanią. Te wieści należy zdementować z całą stanowczością, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że elektronika i niektóre elementy układów hamulcowych pochodzą spoza Europy, natomiast cała reszta pojazdu produkowana jest w Hinckley. To jednak też nie do końca jest prawda, bo wszelkie odlewy żeliwne i aluminiowe oraz odkówki wytwarzane są w okolicznych hutach. Również rur, blach i przewodów elektrycznych Triumph sam nie produkuje, ale to przecież jest absolutnie zrozumiałe. Na miejscu natomiast wytwarzane i lakierowane są wszelkiego rodzaju plastiki. Ta część produkcji zorganizowana jest w zakładzie Factory I oddalonym od zakładu właściwego Factory II o kilka kilometrów. Tu należy się kilka słów wyjaśnienia skomplikowanej historii Triumpha, który kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk i kilkakrotnie zmieniał siedziby.

Firma Triumph została założona przez niemieckiego (!) przedsiębiorcę Siegfrieda Bettmana jeszcze w latach 80. XIX wieku, który przeniósł się z Norymbergii do Anglii. Swą działalność rozpoczął (jak większość późniejszych firm motocyklowych) od produkcji rowerów. Firmę nazwał Triumph, uznał bowiem, że jest to wybitnie międzynarodowe słowo, w dodatku niosące pozytywne skojarzenia. Pierwszy motocykl opuścił mury zakładów w Coventry w roku 1902 i napędzany był belgijskim silnikiem Minerva. Własnej jednostki napędowej firma dorobiła się w roku 1905 za sprawą Charlesa Hatewaya. Od tej pory Triumph przez dziesięciolecia był jedną z wiodących marek na świecie, a swoją potęgę zawdzięczał głównie dostawom dla wojska i policji. Oczywiście zdarzały się również sukcesy w sporcie, zdarzały się także światowe rekordy prędkości, ale takich marek jak Norton czy BSA nie udało się doścignąć. Firma koncentrowała się bowiem na produkcji maszyn solidnych, niezawodnych i łatwych w obsłudze.

Wszystko szło dobrze do momentu wybuch II wojny światowej. Niemcy, chcąc wykończyć przemysłowe serce Wielkiej Brytanii, zbombardowali w roku 1940 Coventry, całkowicie niszcząc fabrykę. Przez krótki czas zakłady działały w Warwick, aby w roku 1942 osiedlić się na stałe w Meriden. Lata 70. to gwałtowny spadek zainteresowania motocyklami innymi niż japońskie (ta przeklęta Honda CB 750!). Fabryka w Meriden definitywnie zamknięta została na początku roku 1983, a ostatni ślad po niej zaginął w roku 1984, kiedy to buldożery całkowicie zrównały zakłady z ziemią. Mniej więcej w tym czasie pojawił się bardzo bogaty człowiek John Bloor, który odkupił prawa do nazwy oraz znaku handlowego i stworzył całkowicie niezależną firmę Triumph Motorcycle Limited. Nowa fabryka powstała w Hinckley, gdzie w tajemnicy rozpoczęto prace nad całkowicie nowymi maszynami. Wielki comeback nastąpił podczas Motor Show w Kolonii w roku 1990, kiedy to Triumph zaprezentował sześć premierowych modeli. Okazało się, że są to maszyny stojące na wysokim poziomie technologicznym, mogące konkurować z resztą światowej czołówki. Interesy szły przyzwoicie aż do 15 marca 2002, kiedy to fabryka została zniszczona podczas potężnego pożaru. Zakład został zbudowany w nowym miejscu (Factory II), a spalone zgliszcza (Factory I) z mozołem odbudowano i obecnie mieści się tam linia produkująca plastiki, lakiernia i magazyny. Nie można twierdzić, że Triumphy budowane są całkowicie ręcznie, jednak znaczna część linii produkcyjnej to klasyczna taśma, jak w naszym dawnym FSO. Oczywiście surówki przychodzące z huty obrabiane są maszynami sterowanymi cyfrowo, natomiast montażem zajmują się bezpośrednio ludzie. Nigdy jeszcze nie widziałem tak szybko i sprawnie działających mechaników. Nad każdym stanowiskiem zwisają dziesiątki pneumatycznych narzędzi przeznaczonych do wykonywania tylko jednej czynności, a chłopcy (chociaż widziałem też jedną kobietę!) sięgają po nie niemal po omacku i montują, co im taśma podrzuci, a wyglądało na to, że podrzuca im jednostki napędowe do różnych modeli, działając absolutnie losowo. Goście są na tyle profi, że składają jednostki w ciemno, a bardzo szczegółowa kontrola działająca na każdym etapie produkcji niemal nie odrzuca żadnego egzemplarza. Zmontowane jednostki napędowe spotykają się z częściowo uzbrojonymi ramami, a potem sprawy idą już bardzo szybko – zawieszenia, koła, hamulce, zbiorniki. Na końcu taśmy siedzi koleś, który nie ruszając się z miejsca, kręci rocznie 60 000 km – na rolkach. Musi przejechać się na każdym egzemplarzu przynajmniej 2 km. Potem szybciutko spuszczany jest olej z silnika, a motocykl pakowany w zgrabny kontener. I następny, i następny…

W sumie Triumph zatrudnia niemal tysiąc osób i w chwili obecnej ma własne biura w USA, Tajlandii, Malezji, we Francji, w Niemczech, Japonii, Szwecji i krajach Beneluksu. Cała reszta świata obsługiwana jest przez przedstawicielstwa, tak jak w Polsce. Mimo narastającej konkurencji radzi sobie całkiem przyzwoicie i cały czas poszerza ofertę, czujnie trzymając rękę na pulsie rynku. W klasie cruiserów wyraźnie wysforował się do przodu, oferując Rocketa III z silnikiem o pojemności 2300 ccm dysponującym gigantycznym momentem obrotowym 200 Nm, a kategorię klasyków zdominował Bonnevillem i Thruxtonem. Obecny Triumph, mimo że w zasadzie jest nową firmą, nie odcina się od przeszłości, a wprost przeciwnie, czerpie z niej, ile się da, bo przecież roli ponadstuletniego brandu nie da się przecenić. W dodatku firma jest bardzo dumna ze swej brytyjskości i podkreśla ją na każdym kroku, o czym świadczy chociażby hasło: Born, bred and proud to be British. W swobodnej translacji zapewne zabrzmi to tak: urodzony, wychowany i dumny z tego, że jest Brytyjczykiem!

KOMENTARZE