Poproszony zostałem przez znajomego o opracowanie nieco krótszej trasy, takiej że „jak żona zawezwie mnie na obiad, to zdążę wrócić”. To chyba niezły pomysł dla tych, którzy nie mają czasu na dwudniowy wypad, a też chcieliby trochę przewietrzyć kości w miniturystycznej trasie.

Z obiadami rożnie bywa – jedni jedzą o 13, inni o 17, a niegrzeczni nie dostają wcale. Dlatego zaproponowana trasa przebiega tak, by przypasowała każdemu, a niemal w dowolnej chwili można będzie wykonać zwrot i szybko pognać do domu, choć już nie tą samą drogą. Będziemy kręcić się w okolicach Warszawy, z czym wiąże się pewna niedogodność.

Mianowicie ruch na drogach jest spory, tak samo jak zagęszczenie miejscowości, więc nie będzie to trasa wyścigowo–winklowa, tylko raczej kontemplacyjna i wymagająca pewnej cierpliwości. Jednak skoro ma być to przedobiadowy niedzielny poranek, to są spore szanse na to, że drogi będą puste. 

BRAMA WJAZDOWA do dworu w Czarnolesie. Za czasów Kochanowskiego pewnie wyglądała inaczej.

Więc startujemy! Tym razem polecimy wzdłuż Wisły w kierunku południowym. Królowa polskich rzek pod tym względem jest typowa i ma prawy oraz lewy brzeg, a my wycieczkę zaczniemy lewobrzeżnie, aby powrócić prawym. W stolicy najbliżej wody jest Wisłostrada, ale akurat ten fragment trasy pominiemy w opisie, zalecając jedynie cierpliwość i uwagę przy rozlicznych sygnalizatorach świetlnych.

Wisłostrada przerodzi się szybko w ulicę Powsińską, którą pomkniemy dosyć wygodnie przez Wilanów (nie zatrzymując się w pałacu na zwiedzanie) aż do Konstancina–Jeziornej. Odcinek niezbyt długi, ale szczególnie na początku maja warto się tu na chwilkę zatrzymać, żeby podziwiać przepięknie kwitnące magnolie w ogrodzie botanicznym PAN.

PRZEZ NIEMAL CAŁĄ WYCIECZKĘ towarzyszyć
będzie nam Wisła.

To rzeczywiście fantastyczne, warte zwiedzenia miejsce, ale kto nie ma czasu, leci dalej przez Chojnowski Park Krajobrazowy do drogi krajowej nr 79, którą dojedziemy do Góry Kalwarii. Tu właśnie będzie potrzebna doza cierpliwości, bo pobocza drogi są solidnie rozkopane i korki bywają spore.

Na szczęście motocyklem da się je sprawnie minąć. W Górze Kalwarii warto cyknąć sobie fotkę przy dwóch armatach stojących w bramie koszar wojskowych. Ta miejscowość będzie dla nas strategiczna, bowiem jest to pierwsze miejsce, w którym możemy przekroczyć Wisłę (drogą nr 50) i przez Otwock, Józefów i Wawer wrócić do domu.

NO TO MAM DYLEMAT – do Warki, czy gnać na Magnuszew?

To propozycja dla tych, którzy obiad jedzą ok 13. W sumie trasa nie przekroczy 60 km. Jeżeli mamy więcej czasu, to zamiast przekraczać Wisłę polecimy dalej drogą nr 79 i na chwilkę zatrzymamy się w Czersku. Tu warto zapłacić kilka złotych za wejściówkę na teren zamku książąt mazowieckich.

W zasadzie są to jedynie dobrze utrzymane ruiny (zamek, jak i większość Mazowsza, został zniszczony podczas potopu szwedzkiego), ale stąd roztacza się przepiękny widok na dolinę Wisły. Moje papierowe mapy wskazywały, że tuż obok, w okolicach Borków jest przeprawa promowa, ale na miejscu okazało się, że dojazd i zrujnowane nabrzeże są, ale samego promu brak. Trudno – jedziemy dalej pośród ciągnących się kilometrami plantacji jabłek, z których słynie okolica.

OKOLICACH WARKI ciągną się jabłkowe sady,
z których kiedyś wyrabiano fantastyczne wino.

Gdzie czas pozwoli

Tuż za Potyczem pojawia się dylemat – na rondzie skręcić w drogę nr 731 na Warkę, czy lecieć prosto (nadal 79) na Magnuszew. Jak mógłbym nie odwiedzić miejscowości w której produkowane były moje ulubione krajowe wina (chociaż obecnie bardziej znana jest z warzelni piwa), a oprócz tego znajdziemy tam muzeum Kazimierza Pułaskiego. Jeżeli czas nas goni, zerkniemy jedynie na jego pomnik w rynku.

Warto też zatrzymać się nad Pilicą, rzeką znaną z militarnych wykopków z czasów II WŚ. Po przekroczeniu mostu na rzece, polecimy bardzo ładną drogą nr 736 na Magnuszew – miejscowość słynną z walk w czasie ostatniej wojny. Tu podejmujemy małe ryzyko. Jadąc dalej drogą 736, dojedziemy do Latkowa, gdzie znajduje się przeprawa promowa Latków – Ostrów.

W zależności od stanu wody na Wiśle, prom może nie kursować. Jeżeli mamy szczęście to zażyjemy atrakcji promowych i pognamy bardzo lokalną drogą nr 801 przez Wilgę, Sobienie – Jeziory w kierunku Otwocka, a dalej wiadomo już jak. To będzie nieco dłuższa trasa, ale nie przekroczy 160 km. Jeżeli nie odebraliśmy telefonu, żeby wracać, bo „ziemniaki już na ogniu”, to zamiast przeprawiać się przez Wisłę jedziemy na Kozienice.

Chyba wszystkim ta miejscowość kojarzy się mało ekologicznie z ogromną elektrownią, a szkoda. Obecnie miasto dynamicznie rozwija się w kierunku rekreacyjno– sportowym, a i pod względem historii ma się czym pochwalić. Pierwsza wzmianka o Kozienicach pochodzi z początków XIII wieku, a historia okolic jest bardzo bogata w rożnego rodzaju wydarzenia. Mało kto tu zagląda, traktując miejscowość tranzytowo, a przecież warto tam zerknąć choćby na przepięknie zrekonstruowany zespół parkowo– pałacowy.

Kto rano wstaje…

Przy wyjeździe z Kozienic znowu mamy dylemat. Możemy pognać mostem przez Wisłę do Dęblina i albo wzdłuż rzeki znowu wskoczyć na drogę 801, jadąc przez Stężycę, Długowolę i Maciejowice kontemplować piękno nadwiślańskiej przyrody, albo przebić się do ekspresówki S 17 w okolicach Ryk i pełnym ogniem pognać do domu. To już będzie poważniejsza trasa o długości ok. 230 km.

W SKURCZY zobaczymy monument upamiętniajacy
przeprawę wojsk polskich w roku 1944.

Jeżeli nadal nie macie ochoty wracać do domu, to jadąc drogą 79 na Zwoleń w okolicach miejscowości Policzna skręcimy w lewo na Czarnolas. A tam już sami wiecie – Jan Kochanowski, dworek, lipa i Orszulka… warto zobaczyć, bo nie wiadomo kiedy znowu będziemy mieli okazję zawitać w te strony.

Z Czarnolasu musimy się odrobinę cofnąć do Zwolenia, gdzie w miejscowym kościele znajduje się grób „Jana z Czarnolasu”, który jak wiadomo ze szkoły, „wielkim poetą był”. Na tym definitywnie kończymy przelot lewym Brzegiem Wisły i drogą S 12 przeprawiamy się przez „Królową Rzek”, aż do Puław.

WRACAJĄC DO DOMU, warto dokonać inspekcji
budowy Południowej Obwodnicy Warszawy.

Tu albo powracamy na stałą drogę 801 i jedziemy w kierunku Dęblina, albo jeżeli mamy czas i cierpliwość – wprost przeciwnie drogą 824 przez Parchatkę i Bohotnicę do mekki warszawskich motocyklistów – Kazimierza Dolnego. Ja osobiście nie polecam tego miejsca, szczególnie w weekendy, bo niewiele pozostało tam z dawnej sielsko–artystycznej atmosfery. Ścisk, pisk i komercja – to dzisiejszy wizerunek tej miejscowości. Dodatkowym czynnikiem, zniechęcającym mnie do odwiedzenia tego miejsca jest sama droga dojazdowa.

Nie powiem – bardzo malownicza i kręta, ale wąska, z wysokimi krawężnikami i potwornie w weekendy zakorkowana. Jeżeli w trasę wybierzesz się mega ciężkim i nisko zawieszonym cruiserem, na zawrócenie na tej drodze i ucieczkę w innym kierunku po prostu nie będzie szans. Jednak rozumiem, że nie wszyscy podzielają mój punkt widzenia na wizytę w Kazimierzu.

Tak czy owak, na przedobiedni wypad z „Warszawki” trasa będzie wystarczająco długa. Czas więc na powrót do domu, na mocno opóźniony już obiad, bo taka trasa z zaliczeniem Kazimierza to nieco ponad 300 km, co zajmie nam (samej jazdy) lokalnymi drogami co najmniej 4–5 godzin. Gdy dołączymy do tego postoje: papierosy, toaleta, tankowanie i jedzenie, to aby wyrobić się na popołudniowy posiłek trzeba będzie wstać pewnie ok. godziny 7 rano, co latem przy pięknej pogodzie nikomu nie powinno sprawić większego problemu. Chyba, że poprzedniego wieczoru zaliczyliśmy „gorączkę sobotniej nocy”, ale to już będzie wasz wybór.

KOMENTARZE