fbpx

Podrzędny przewodnik – Pociąg PKP InterCity do Katowic jest opóźniony o ok. 30 minut, pociąg PKP InterCity do Katowic jest opóźniony o ok. 30 minut – obwieścił przez głośnik kobiecy głos, kiedy na jednym z peronów warszawskiego dworca z problemami usiłowałem złapać zasięg Wi-Fi. Ukochana drużyna rozgrywała kolejne spotkanie, chciałem obejrzeć jak Cristiano Ronaldo znów […]

Podrzędny przewodnik

Szwajcaria i Harley-Davidson - połączenie idealne

– Pociąg PKP InterCity do Katowic jest opóźniony o ok. 30 minut, pociąg PKP InterCity do Katowic jest opóźniony o ok. 30 minut – obwieścił przez głośnik kobiecy głos, kiedy na jednym z peronów warszawskiego dworca z problemami usiłowałem złapać zasięg Wi-Fi. Ukochana drużyna rozgrywała kolejne spotkanie, chciałem obejrzeć jak Cristiano Ronaldo znów ośmiesza rywali.

Pierwsza połowa meczu minęła. Nie zobaczyłem ani najlepszego piłkarza świata, ani oczekiwanego pociągu. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin wcześniej byłem wiele kilometrów dalej – w urokliwej Szwajcarii – gdzie punktualność jest cechą wrodzoną, a Internet działa bez problemu w wielu miejscach.

Cristiano tego dnia gola nie strzelił. Tak przeczytałem w późniejszej relacji.

***

Kilka dni wcześniej. Rozsiadam się wygodnie w niewielkim samolocie Swiss AirLines. Na moich kolanach ląduje ciastko z napisem: „Witamy w Szwajcarii, miło nam cię gościć!”. W zasadzie nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po wizycie w tym kraju. Utarło się kilka oczywistych schematów, które nijak oddają klimat miejsca. Bo banały o pysznym serze i tłustej kuchni przeczytamy w każdym podrzędnym przewodniku.

Dopiero parę dni później miało się okazać, że wiele w tych banałach prawdy, a Szwajcaria rzeczywiście jest krainą jak z pocztówki. Daleki jestem od zachwycania się pięknem natury – już taki ze mnie typ człowieka: wzruszam się tylko wtedy, gdy Adam Małysz kończy narciarską karierę – ale w helweckim raju nawet dałem sobie zrobić zdjęcie na tle masywnego górskiego pasma, z którego rozpościerał się widok na Szwajcarię i Włochy. O którym później.

Wyprawa Harley-Davidson Experience Ride, w ramach której wraz z przedstawicielami czołowych mediów motocyklowych mogłem zobaczyć ojczyznę DJ-a Bobo, to wspólne dzieło amerykańskiej legendy szos i szwajcarskiej rządowej organizacji turystycznej. Kraj zwiedziliśmy chyba z najwłaściwszej perspektywy – z motocykla Harley-Davidson. Nasza trasa biegła słynną Grand Tour, anonsowaną przez organizatorów jako jedna z najpiękniejszych tras widokowych w Europie.

Szczerze mówiąc nieco obawiałem się wyprawy tamtejszymi zawijakami i serpentynami, nawet jako pasażer doświadczonych i zapalonych motocyklistów – do tamtej pory mój kontakt z jednośladami ograniczał się co najwyżej do pasjonujących rozgrywek w kultową „GTA”. Ale jak tu nie zakochać się w motocyklach, kiedy po świecie dwóch kółek oprowadza nas Harley-Davidson Polska i takie miejscowości jak Interlaken.

Do dyspozycji otrzymaliśmy sześć wypucowanych maszyn. Był i oliwkowy Softail Slim i „militarny” Softail Slim S. Był kruczoczarny Fat Boy S (mój faworyt!) i dostojny Road King. Flotę dopełniały Electra, Street Glide i samochód – Jeep Grand Cherokee, który dowoził co cięższe bagaże. Tak uzbrojeni mogliśmy kroczyć na podbój krainy serem i jeziorami płynącej!

Do dyspozycji otrzymaliśmy sześć wypucowanych maszyn. Był i oliwkowy Softail Slim i „militarny” Softail Slim S. Był kruczoczarny Fat Boy S (mój faworyt!) i dostojny Road King. Flotę dopełniały Electra, Street Glide i samochód – Jeep Grand Cherokee, który dowoził co cięższe bagaże. Tak uzbrojeni mogliśmy kroczyć na podbój krainy serem i jeziorami płynącej!

Bollywood na Alasce

Szwajcaria i Harley-Davidson - połączenie idealne

– No podejdź bliżej, czego się boisz? – zagadał znajomy, kiedy podejmowałem fundamentalną decyzję: wychodzić na taras widokowy czy nacieszyć się widokiem z nieco bardziej komfortowej pozycji?

Szczyt Harder Kulm, będący główną atrakcją pierwszego dnia naszej wyprawy to bardzo popularny lokalny punkt widokowy. „Taka miejscowa Gubałówka” – stwierdził Konrad Bartnik, przedstawiciel portalu „Motovoyager.net”. Niedawno otwarty Mostek Dwóch Jezior, wychodzący kilkanaście kilometrów w głąb doliny jest prawdziwą gratką dla niebojących się przepaści amatorów górskich widoków. – Zostanę jednak na ławce – zakomunikowałem, czując na sobie zachęcające spojrzenie. Z pozycji półleżącej wrażenia estetyczne potrafią być na równie wysokim poziomie. Taka tam gra słów.

Jednym z moich największych marzeń jest podróż na Alaskę. Przypadłość nabyta jeszcze w czasach nastoletnich, głównie za sprawą takich filmów jak „Bezsenność”. Jest w tym amerykańskim stanie pewien nieopisywalny klimat, który ciekawi mnie dużo bardziej niż popularne turystyczne miejscowości. Był taki okres, kiedy potrafiłem kilka godzin spędzić na portalu Airbnb, wyszukując kolejnych ofert: a to rozlatujący się domek na drzewie w jakiejś podrzędnej mieścinie, a to typowe amerykańskie mieszkanie w Juneau.

Łapiąc ostatnie pomruki słońca na Harder Kulm doszedłem do wniosku, że Szwajcaria ma w sobie coś właśnie z Alaski. Wszędobylskie piękne jeziora, rozległe lasy, górzyste tereny. Pogoda może nie ta, bo choć rozsiadłem się ponad 1000 metrów nad poziomem morza, nie zdążyłem zrobić użytku ze schowanej w plecaku bluzy.

I tylko jeden szczegół jakby nie przystawał do tego surowego (w dobrym tego słowa znaczeniu!) klimatu. Częściej niż Szwajcarów, mijaliśmy… Hindusów! „Widać popularny cel wycieczek” – pomyślałem, co w sumie wydawało się być niezwykle prawdopodobne, wszak takich widoków nawet na Bali nie dostąpimy.

– I tak i nie – rozwiała moje wątpliwości Adrianna Czupryn, nasza przewodniczka po Szwajcarii – W okolicy jest kręconych mnóstwo bollywoodzkich filmów. Wielkich produkcji. Tysiące mieszkańców Indii rusza w podróże śladami swoich idoli.

Tego bym się po Szwajcarii nie spodziewał.

Czy jest z nami Zenek Martyniuk?

Szwajcaria i Harley-Davidson - połączenie idealne!

– Jak patrzycie na DJ-a BOBO? Słuchacie go czy raczej traktujecie z przymrużeniem oka? – zadaję wreszcie pytanie, które nurtuje mnie od momentu lądowania w Zurychu.

Moim ukochanym artystą jest Jean Michel Jarre, a Depeche Mode to zespół, którego koncertów zawsze oczekuję z wypiekami na twarzy. Ale nie stronię od, powiedzmy, mniej ambitnych rytmów – wciąż zresztą uważam, że najlepszy okres dla muzyki był wtedy, kiedy na parkietach królowały pstrokate stroje i wymyślne fryzury. Rozkwit popularności DJ-a BOBO przypadł na fajny okres wykluwania się pierwszych konkluzji na temat świata. Mam do jego twórczości sentyment, nic nie poradzę. Stąd pytanie o jego piosenki.

Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego adresata moich wątpliwości. Drugiego dnia wyprawy dołączył do nas Stefan Otz, szef miejscowej organizacji turystycznej, harleyowiec pełną gębą. Kolumna naszych maszyn rozrosła się tym samym jeszcze bardziej.

Stefan zabrał nas m.in. w okolice jeziora Thun – siedząc w jednej z restauracji, podziwialiśmy znów przepiękne widoki i dyskutowaliśmy o szwajcarskich przyzwyczajeniach. A to wszystko pod okiem czujnych kucharzy, z precyzją Roberta Lewandowskiego atakujących nasz cholesterol.

Stefan zabrał nas m.in. w okolice jeziora Thun – siedząc w jednej z restauracji, podziwialiśmy znów przepiękne widoki i dyskutowaliśmy o szwajcarskich przyzwyczajeniach. A to wszystko pod okiem czujnych kucharzy, z precyzją Roberta Lewandowskiego atakujących nasz cholesterol.

– Tak, DJ BOBO wciąż jest popularny. To w końcu szwajcarski towar eksportowy – odpowiada przewodnik, biorąc wielki kęs tradycyjnej lokalnej potrawy: sera zasmażonego z boczkiem i ziemniakami. Trochę zajęła mi próba ustalenia czy autor takich hitów jak „Everybody” czy „There is a Party” jest kimś w rodzaju szwajcarskiego Zenka Martyniuka. Po kilku odtworzonych na YouTube klipów Akcentu doszliśmy do wniosku, że jednak nie.

– A co wy, Szwajcarzy, lubicie w sobie najbardziej? – skierowałem rozmowę na nieco poważniejsze tory.

– Chyba spokój – odpowiedział Stefan, samą swoją postawą, potwierdzając zaprezentowaną tezę – Żyjemy na dobrym poziomie, jesteśmy życzliwi, nie usłyszysz w mediach o jakiś skandalach z udziałem naszych rodaków. Od zawsze opieramy się kryzysom.

Trudno nie przyklasnąć mojemu rozmówcy. Ot chociażby ograniczenia prędkości. Musicie wiedzieć, że Szwajcaria jest bardzo restrykcyjna pod względem zasad ruchu drogowego. Praktycznie wszędzie są konkretne prędkości, których należy przestrzegać. 110 km/h na autostradzie? Proszę bardzo, nikt nie jedzie szybciej! Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałem nowiutkie Porsche, potulnie jadące za mniej, powiedzmy, spektakularnymi samochodami. Nasze Harleye również musieliśmy trzymać na smyczy – mandaty podobno są w Szwajcarii nieprzyzwoicie drogie. Kocham tradycyjną pocztę, ale nie w momencie, gdy przysyłają za jej pośrednictwem wykonane na jezdniach fotografie.

– Musimy ruszać dalej. Smakowało? – rzucił z entuzjazmem Stefan, patrząc na nasze talerze. Poradzenie sobie z tradycyjnymi szwajcarskimi przysmakami to nie lada wyzwanie. Bomba kaloryczna jakiej świat nie widział.

Wsiadając na motocykle, kątem oka dostrzegamy plakat reklamujący festiwal jodłowania. – Jak to było? Zeniek Martynuk? To są tacy nasi Zeniek Martynuk – rzuca z uśmiechem Stefan, zapinając kask. Jednoślady ruszyły z pełnym impetem, zagłuszając wszędobylskie dzwonki, poprzyczepiane do owczych szyi.

Jak Clint Eastwood

Founde

„Fondue, brzmi znajomo” – myślę sobie, kiedy wchodzimy do jednej ze szwajcarskich serowarni. W przeszłości słyszałem, ale nigdy nie próbowałem. Region Emmental słynący z żółtego przysmaku to kolejny punkt naszej podróży.

Nawet nie zdążyliśmy wygodnie rozsiąść się przy stoliku, a już zagadała nas przemiła kelnerka. Poinstruowała jak z takim fondue należy się obchodzić i życzyła smacznego. Wylądował przed nami buchający gorącem garnek z żółtą cieczą, a także parę ulotek, które najchętniej zebrałbym w kompendium „Świat sera dla średnio-zaawansowanych”.

Eufemistycznie mówiąc, szwajcarska kuchnia nie stanie się moją ulubioną. O każdej porze dnia i nocy bez zawahania wymienię wiele zalet tego kraju, ale na pewno nie wskażę na jedzenie. Sery może i rzeczywiście są pyszne, ale kiedy grube ich plastry otrzymuję do każdej potrawy – nawet starego, dobrego, klasycznego hamburgera – zaczynam mieć wątpliwości, czy to aby nie jest przerost formy nad treścią. Cóż zrobić, taka specyfika. Polskie dobra narodowe też nie na każdym muszą zrobić piorunujące wrażenie.

Eufemistycznie mówiąc, szwajcarska kuchnia nie stanie się moją ulubioną. O każdej porze dnia i nocy bez zawahania wymienię wiele zalet tego kraju, ale na pewno nie wskażę na jedzenie. Sery może i rzeczywiście są pyszne, ale kiedy grube ich plastry otrzymuję do każdej potrawy – nawet starego, dobrego, klasycznego hamburgera – zaczynam mieć wątpliwości, czy to aby nie jest przerost formy nad treścią. Cóż zrobić, taka specyfika. Polskie dobra narodowe też nie na każdym muszą zrobić piorunujące wrażenie.

Degustacja fondue była oczywiście połączona ze zwiedzaniem serowarni. Dopiero potem udaliśmy się w dalszą podróż w kierunku przełęczy Glaubielen. Jest wpisana na listę biosfery UNESCO i wydaje się wprost stworzona dla motocyklistów. Choć nie trafiliśmy z pogodą – deszcz dał o sobie znać – podróżowanie w przyciężkawych chmurach również miało swój urok. Czy wspominałem już coś o moich marzeniach o wyprawie na Alaskę?

Zwieńczeniem dnia była wizyta w warsztacie Lex Power, zajmującym się opieką nad tradycyjnymi amerykańskimi samochodami. W budynku jest również bar jakby żywcem wyjęty z kultowych filmów klasy B, w którym często odbywają się koncerty. Przyglądając się plakatom anonsującym występy cover bandów Metalliki i Deep Purple pożałowałem, że nie palę papierosów. W takich okolicznościach – z fajką w ręku – wyglądałbym jak Clint Eastwood.

Chociaż raz.

Bunkrów nie ma, ale też jes… A nie, nawet bunkry są

Szwajcaria i Harley-Davidson - połączenie idealne!

I znów zachwyt. Jeszcze kilka dni wśród tych górskich przełęczy, a może naprawdę zakochałbym się w przyrodzie.

Punktem kulminacyjnym Harleyowej przygody, przynajmniej jak dla mnie, było miejsce, z którego zachwycał nas widok włoskich i szwajcarskich Alp. To tam zrobiono mi zdjęcie, o którym wspominałem na początku. Kilkominutową trasę, której towarzyszyły takie widoki, że głowa mała, poprzedziła wizyta w jednym z tamtejszych schronów, już oczywiście przeznaczonym wyłącznie do zwiedzania, ale który w okresie II wojny światowej miał niemałe znaczenie dla obronności kraju. Wsłuchując się w słowa naszego przewodnika, który stwierdził, że „Szwajcaria nie ma armii, Szwajcaria jest armią” mogliśmy na chwilę cofnąć się do czasów słusznie minionych.

Ale żeby nie było, że ułożone państwo żegna nas smutnym klimatem, przed wylotem zdążyliśmy jeszcze zobaczyć fabrykę scyzoryków Victorinox oraz miejsce urodzenia Wilhelma Tella. – To chyba najsłynniejszy Szwajcar! – śmiała się urocza przewodniczka, przybliżając nam historię wybornego łucznika.

Ale żeby nie było, że ułożone państwo żegna nas smutnym klimatem, przed wylotem zdążyliśmy jeszcze zobaczyć fabrykę scyzoryków Victorinox oraz miejsce urodzenia Wilhelma Tella. – To chyba najsłynniejszy Szwajcar! – śmiała się urocza przewodniczka, przybliżając nam historię wybornego łucznika.

– Kiedy robisz prawko na motocykl? – zapytali Marcin Posłuszny i Piotr Sugier, przedstawiciele Harley-Davidson Polska, podczas oddawania maszyn z powrotem do producenta. To im zawdzięczam te świetne wrażenia i rozpalenie motocyklowego bakcyla.

– Jak najszybciej! – odpowiedziałem bez cienia kurtuazji. Naprawdę mi się spodobało.

***

Znów Swiss AirLines, znów niewielki samolot. Znów na kolanach ląduje ciastko. Ale już bez napisu: „Żegnamy. Miło było cię gościć w Szwajcarii!”.

Może to i lepiej. Jeszcze bym się rozpłakał.

KOMENTARZE