fbpx

Dlaczego na celownik wzięliśmy „Stany”? Przyczyna była prozaiczna: zaprzyjaźniona firma wozi tam motocykle. Motorki na lawecie, a my wygodnie i szybko – samolotem z przesiadką w Moskwie… Do Biszkeku…

Przed wyjazdem kilkakrotnie powtarzały się takie rozmowy: – Dokąd na wakacje? – „Stany”. – Wschodnie czy zachodnie wybrzeże? Parki narodowe czy miasta? – Ani jedno, ani drugie. Naszym celem są prawdziwe „Stany”: KirgiSTAN i TadżykiSTAN… Tak się utarło, że motopodróżnicy mianem „Stany” określają posowieckie republiki azjatyckie (Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan a także Afganistan, choć nie był częścią ZSRR).

Stany, Stany, fajowa jazda

Bliskie, choć różne światy

W naszej podgrupie znalazły się zróżnicowane sprzęty, jednak wszystkie o charakterze lekkich, turystycznych enduro. Jechaliśmy luźną grupą, spotykając się co kilka, kilkanaście kilometrów w punktach widokowych. A tych, im bardziej na południe, było coraz więcej. Podczas wyjazdu pogoda nam dopisała. Pojedynczy, kilkunastominutowy deszcz był wręcz miłym urozmaiceniem. Tylko te skoki temperatur – od +40oC w dzień nawet do poniżej zera w nocy. Zdarzało się, że po nocy kałuże przy namiotach były zamarznięte.

[youtube https://www.youtube.com/watch?v=mq8Iq9LOJwE?allowfullscreen=true&autoplay=0&border=0&wmode=opaque&controls=1&showinfo=0]

Dwa państwa, dwa światy. Choć to sąsiednie kraje, ich mieszkańcy bardzo się różnią. Kirgizi budową ciała (raczej krępi, duże głowy, okrągłe twarz, małe nosy, nieuwydatnione policzki) przypominają bardziej Mongołów i Chińczyków. Tadżycy to Persowie – wysocy i smukli, z europejskimi rysami twarzy. Ponieważ to byłe republiki radzieckie, wśród mieszkańców są też Rosjanie.
W obu państwach dominuje islam. O ile jednak w Kirgistanie ubrania są dowolne a alkohol można wszędzie zakupić, w Tadżykistanie ubranie jest narzucone przez religię, a dostęp do alkoholu (poza piwem) jest utrudniony. Kobiety mają zakryte włosy i chodzą w czymś, co roboczo nazwałem „piżamą z legginsami”.

„Sztraf” znaczy grzywna

Drogowskazy nie istnieją. A te, które są, sprawiają wrażenie zawstydzonych swoją obecnością i starają się jak najbardziej wtopić w krajobraz. Jazda „na drogowskazy” jest praktycznie niemożliwa. GPS i dobra mapa są niezbędne. W ostateczność pozostaje „koniec języka” i tubylcy.
„Staf” (lub „sztraf”) to bardzo ważne słowo i często przychodzi się z nim zetknąć. Zwłaszcza w Kirgistanie. Im bliżej dużych miast (Biszkek i Osz), tym większe nasilenie kontroli prędkości. W okolicach Osz w promieniu 50 kilometrów od miasta średnio wypadała jedna kontrola na pięć kilometrów. Najczęściej były to ustawione na statywach, zaawansowane technicznie rejestratory, namierzające jednocześnie kilka pojazdów. Kierowcy czasem ostrzegają przed pułapkami, ale sprawa się komplikuje w przypadku motocyklistów. Ich również pozdrawia się światłami. Nigdy nie wiadomo, czy to pozdrowienie czy ostrzeżenie.

Stany, Stany...

Radiowozy są idealnie nijakie, poukrywane w krzakach tuż za zakrętami. To, że jest kontrola, widzimy dopiero w momencie, gdy nas zatrzymują. Często są to wręcz całkiem „cywilne” samochody.
Miałem wrażenie, że milicjanci dorabiali sobie po godzinach. W przypadku zatrzymania, milicjanci chcą rozmawiać ze „starszym” grupy i z nim prowadzą negocjacje. Mandat jest określany zbiorczo dla całej grupy. Rutynowa stawka dla tubylców – 200 somów, dla obcokrajowców – nawet ponad dziesięciokrotnie więcej. To, ile się zapłaci, zależy od zdolności negocjacyjnych. A warto negocjować. I my nasze zdolności kilkakrotnie mogliśmy sprawdzić. Tylko raz udało się wybronić od opłaty. Te spotkania trzeba traktować jak ciekawostkę, folklor, przygodę, swoisty „podatek drogowy”. Dopóki starczy pieniędzy. Na jednej z kontroli, już po negocjacjach, milicjant koniecznie chciał wymienić u nas plik dziesięciodolarówek na ichniejsze somy. Znak, że przed nami złupił już grupę obcokrajowców.

Niełatwy sezon ogórkowy

Stany, Stany

Islam zabrania kraść, ale najwyraźniej nie zabrania (przynajmniej wprost) oszukiwać. Doświadczyliśmy tego już na lotnisku w Biszkeku, gdzie lokalna mafia taksówkowa żądała od nas za kurs do miasta po 5 dolarów od osoby (już po negocjacjach), podczas gdy taksówką z łapanki wszyscy pojechaliśmy za 10 dolarów. Podczas tankowania „z beczki i wiadra” nigdy tak naprawdę nie wiedzieliśmy, ile paliwa zatankowaliśmy. W skrajnym przypadku do 8-litrowego Rotopaxa dało się upchnąć 10 litrów. Przeliczniki walut oferowane przez przygranicznych cinkciarzy odbiegają od tych oficjalnych nawet o 10%, oczywiście na naszą niekorzyść. Rankiem, po nocy w jednym z gasthausów zażądano od nas zapłaty za piwo wypite nie tylko przez nas ale i przez innych gości. Były to jednak sporadyczne wydarzenia, nie wpływające na ogólną ocenę mieszkańców.
Wielokrotnie spotykaliśmy się z przejawami sympatii i chęcią pomocy, jeśli taka była potrzebna. W tadżyckich wioskach byliśmy pozdrawiani przez dzieci i dorosłych. Gdy awaria motocykla zmusiła nas do kilkugodzinnego postoju, co chwilę przychodzili mieszkańcy pobliskiej wioski, upewniając się, czy mogą nam w czymś pomóc. A że akurat był sezon ogórkowy, każdy przynosił to, co miał – czyli ogórki. Po ogarnięciu awarii musieliśmy zabrać ich spory kopczyk. Łatwo nie było…

Uwaga na dzieci i psy

Szczególnej uwagi wymagają dzieci i psy. Dzieci wybiegają na środek drogi i koniecznie chcą przybić „piątkę”. Nie zdają sobie sprawy, że ich drobne rączki są narażone na poważny uraz w konfrontacji z dużą energia kinetyczną, przekazaną przez uzbrojone w ochraniacze rękawice motocyklowe. Z kolei w trudno dostępnych, górskich zakątkach Kirgistanu znudzona monotonią dnia dziatwa kilkakrotnie obrała nas za cel ćwiczeń celności rzutu kamieniami wielkości pięści, o tyle atrakcyjny, że ruchomy.

Stany, Stany...

Psy to stworzenia pasterskie. Mają bronić stad przed wszelkim zagrożeniem: wilkami czy innymi drapieżnikami a także obcymi, dziwnymi, warczącymi istotami, które – jeśli się da – najlepiej zagryźć. Niektóre atakowały nas, jakby naprawdę miały ochotę upolować. Najlepsza taktyka? Uważnie obserwować drogę, przed psem zwolnić, a gdy już wyliczy drogę i moment ataku, zdecydowanie przyspieszyć. Klakson nie zawsze wystarcza. Jako ostateczność pozostaje zawsze ryzykowna odpowiedź „z buta”.

Trasa zakręcona w ósemkę

Trasa naszego przejazdu przypominała cyfrę osiem, przy czym Biszkek, stolica Kirgistanu, znalazł się na samej górze, miejsce przecięcia się linii wypadło w Osz, a dolny brzuszek to Pamir Highway, Korytarz Wachański i Duszanbe – stolica Tadżykistanu.
Wystartowaliśmy z Biszkeku od razu z kilkugodzinnym opóźnieniem, bo w ambasadzie tadżyckiej musieliśmy wyrobić wizy. Obecnie można to zrobić elektronicznie – to szybsze i prostsze rozwiązanie.

Stany, Stany...

Niespiesznie przemieszczaliśmy się nad jezioro Issyk-kul – „Kirgiskie morze”, by później kilka dni spędzić w parkach narodowych centralnej części kraju. Jeden z noclegów wypadł nam w jurcie nad jeziorem. Podziwialiśmy przepiękne, górskie krajobrazy i jeździliśmy po widowiskowych, szutrowych serpentynach, które najefektowniej wyglądają z góry.
Na mapie częstym znakiem graficznym jest karawana wielbłądów. Kilkakrotnie wyznaczone miejsce spotkania grupy lub noclegu przypadały nam „pod wielbłądami”. Dopełnieniem był hotel w Osz, gdzie nasze pokoje były dokładnie pod „dupcią ostatniego wielbłąda”.
Po nocy spędzonej w prawdziwym łóżku, pojechaliśmy do bazy wyprawowej pod Pikiem Lenina (w Pamirze, na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu, 7134 m n.p.m.). Z asfaltowej drogi trzeba skręcić w szutrówkę, która kilkakrotnie się rozdziela. Szczęśliwie pojechaliśmy prawidłową, najbardziej komfortową drogą. Tu w zgodnej opinii spędziliśmy najchłodniejszą noc. Założyliśmy na siebie wszystko, co mieliśmy, a wschód słońca i przejście temperatury na plus przywitaliśmy z radością.

Na „zielonej” granicy „międzystanowej”

Wjechaliśmy do Tadżykistanu. Granica „stanowa” to symboliczny szlaban, kilka zardzewiałych kontenerów i szop. W każdej trzeba zostawić trochę zielonych. Należy się. To taka swoista gra, teatr. Opłaty w większości są naciągane. Ale wiadomo – z gołej pensji nie da się wyżyć. W ciągu krótkiego lata urzędnicy i strażnicy muszą zarobić na dolę dla zwierzchników i odłożyć coś dla rodziny na zimę. W mojej ocenie osobnika, który chciał odkażać nas i motocykle opryskiwaczem ogrodowym, przebił inny, który zażądał, żebym zdjął okulary.

Stany, Stany...

A gdy to zrobiłem, próbował mnie przekonać, że bez nich lepiej widzę. Moje korekcyjne fotochromy wziął za okulary przeciwsłoneczne.
Pojechaliśmy dalej, ku najwyższemu punktowi na trasie – przełęczy Ak Bajtał (4655 m n.p.m.). Gaźnikowce i kierowcy dostali zadyszki. Pomimo aklimatyzacji (od kilku dni kręciliśmy się około 4 tys. metrów), ruchy mieliśmy spowolniałe i brakowało sił. Ochota do życia wróciła po zjeździe niżej. Po lewej stronie drogi przez wiele kilometrów ciągnęło się kilkumetrowe, solidne ogrodzenie – to strefa przygraniczna z Chinami.
Krajobraz to połączenie pustyni z ośnieżonymi górami – po horyzont. Dominują długie proste z zapierającymi dech w piersiach widokami. Zielonego koloru nie uświadczysz, chyba że w portfelu. A propos – na granicy nie ma wymiany walut. W pierwszej, większej miejscowości, w hotelu, gdzie można dokonać wymiany, po przejeździe naszej 30-motocyklowej grupy zabrakło miejscowych pieniędzy. Na szczęście można płacić w międzynarodowej walucie. Zauważyłem, że wszystko jest po 8 pieniążków – paliwo, woda, snickersy.

Stany, Stany...

W życiodajnej dolinie

Pojawiły się pierwsze punkty kontrolne: paszport – wiza. Tak będzie w całym Pamirze. Parę kilometrów za Alichur zjechaliśmy z asfaltowej drogi na pamirską, krajową szutrówkę w kierunku Korytarza Wachańskiego. To skrawek życiodajnej ziemi w dolinie, ciągnący się wzdłuż granicznej rzeki (Pamir, później Panj) z Afganistanem, szeroki na kilka, długi na kilkaset kilometrów.
Nie było już czasu na podziwianie widoków i krajobrazów. Trzeba było skupić uwagę na drodze. Podłoże – od kamienistego po piaszczyste, często na skalnej półce nad kilkusetmetrowymi przepaściami. Szczególnie niebezpieczny jest pył nawiewany przez wiatr, tworzący piaszczyste zaspy, kolorem idealnie zlewające się z otoczeniem. Często widać je w ostatniej chwili, tuż przed motocyklem. Pokonanie takiej przeszkody zależy od umiejętności, czasu, jaki mamy na reakcję i prędkości, z jaką się jedzie. Zmiana pozycji, odciążenie przedniego koła i atak z manetki albo tradycyjnie „na listonosza”.
Innym zagrożeniem są ciężarówki i tiry, zwłaszcza na wąskich, skalnych półkach z nieznaną nawierzchnią, na ślepych zakrętach. I oczywiście akurat tam te ciężarówki są wyprzedzane…
Po zjeździe z gór do Worka Wachańskiego nastąpiła radykalna zmiana w krajobrazie. Pojawia się zieleń i ślady życia – ciągnące się wzdłuż prawie całej drogi zabudowania, zwierzęta, skrawki uprawnych pól i szybko rosnące topole. Jechaliśmy kilkaset kilometrów wzdłuż rwącej, górskiej rzeki, której drugi brzeg należał do Afganistanu.
Obie drogi, północna – „normalna, asfaltowa” i południowa – szutrowa, łączą się w miejscowości Khorog. Jednak myliłby się ten, kto uważa, że dalej droga jest już normalna. W dalszym ciągu jedzie się kamienisto-szutrowym szlakiem w tumanach kurzu. Krótkie, miejscami pokryte asfaltem odcinki są dziurawe jak dobry, szwajcarski ser. Coś, co w naszym rozumieniu jest asfaltową drogą, pojawia się 300 km przed stolicą.

Stany, Stany...

W Duszanbe zatrzymaliśmy się w hostelu Yeti. Klimatyczne miejsce, polecane przez wielu podróżników, blisko centrum. Pełne kolorów, trochę sztuczne Duszanbe diametralnie różni się od szarego, monotonnego, nijakiego i po prostu brzydkiego Biszkeku.
Osią miasta jest Aleja Rudaki, wzdłuż której są pełne przepychu parki i instytucje rządowe. Na Alei co kilkaset metrów są patrole milicji, zatrzymujące pojazdy do kontroli. Spokojnie mogą jechać tylko samochody rządowe i klasy wyższej. Tolerowani są obcokrajowcy. Wszystkie inne pojazdy co chwila zatrzymywane są do kontroli. Ma to zniechęcić ich właścicieli do korzystania z tej wizytówki miasta. Ktoś nam opowiadał, że na wjeździe do Duszanbe patrol milicji zażądał, by umyć samochód. Po stolicy nie można i nie wypada jeździć brudnym. To dziwne w kraju, gdzie są dwie asfaltowe drogi, jedno duże miasto – stolica, a poza tym dużo niczego. Wszechobecne są też postery i plakaty z obecnym prezydentem.
Po jednodniowym wypoczynku i serwisie motocykli, pojechaliśmy na miejsce spotkania z resztą grupy na granicy Kirgiskiej. Po drodze musieliśmy pokonać kilka cieszących się złą sławą górskich tuneli kilkukilometrowej długości, nieoświetlonych, z resztkami asfaltu i dziurami. Na szczęście najgorszy z nich – „tunel śmierci” – był świeżo po remoncie i miał równą nawierzchnię.

Stany, Stany...

Na granicy z Kirgistanem spędziliśmy trochę więcej czasu niż planowaliśmy. Sprawdziło się powiedzenie, że na wschodzie jedna granica to jeden dzień. Uważając, żeby niechcący nie wjechać do jednej z licznych enklaw Uzbekistanu, wróciliśmy do Osz, gdzie zamknęła się dolna pętla.

Polski ślad

Po drodze natknęliśmy się również na polskie, choć smutne ślady: w Worku Wachańskim na tablicę upamiętniająca Iziego, natomiast na wschodnich przedmieściach Dżalalabadu, po dłuższych poszukiwaniach odnaleźliśmy niewielki Polski Cmentarz Wojenny*. Zapaliliśmy symboliczną świeczkę i ruszyliśmy dalej.
Do Biszkeku dojechaliśmy tym razem zachodnia trasą. Byliśmy tak nasyceni widokami, że mijane przełęcze, serpentyny i kaniony nie robiły już na nas należnego im wrażenia. A trasa jest piękna. Na płaskowyżu przecinaliśmy zagłębie serowe. Na poboczu drogi sprzedają lokalne rarytasy – małe, białe kulki z suszonego na wietrze i słońcu sera z mleka koni, wielbłądów i innych stworzeń.
Przejazd przez parki narodowe i przełęcze są płatne, jednak podobnie jak na wjazdówce do Duszanbe, byliśmy puszczani bokiem, obok bramek, bez opłat. I dobrze, bo już widać było dno w portfelach, a kontrole prędkości znowu się nasilały. Wiadomo, zbliżaliśmy się do stolicy.
Trochę było szkoda, że przygoda w „stanach” zbliża się do końca. Pozostało uczucie niedosytu, bo to wielka i bogata kraina, którą trudno ogarnąć w jednej podróży.

Garść informacji
Łączny dystans: około 4200 km
Czas wyjazdu: 3 tygodnie (sierpień)

Koszty:
– transport motocykla – 4500 zł
– bilety lotnicze w obie strony – około 2300 zł
– wiza do Tadżykistanu (z Pamirem) – 90 dolarów
– wizy wydane na miejscu – około 600 dolarów

 Uwagi praktyczne:
– kart płatnicze mają ograniczone możliwości, bankomaty – tylko w stolicach, a i tak nie wszystkie akceptują nasze karty;
– kantory wymiany akceptują dolary amerykańskie i euro;
– warto zabrać banknoty o niższych nominałach;
– banknoty muszą być nowe (tzw. „duże głowy” jeśli chodzi o dolary) i niezniszczone (zdarzyło się, że odmówiono przyjęcia rzekomo zbyt zniszczonych);
– często płatności można dokonywać zarówno dolarami jak i w miejscowej walucie.

*Polski Cmentarz Wojenny w kirgiskim Dżalalabadzie: ul. Mielnicznaja, współrzędne GPS – szerokość 40:56:3.12306, długość 73:0:57.09816. Otwarto go w maju 2011 r. Spoczywa na nim 96 żołnierzy 5. Dywizji Piechoty Armii Polskiej w ZSRR, zmarłych w 1942 r.

KOMENTARZE