fbpx

Pewnego dnia moja dziewczyna powiedziała, że nie chce już tylko jeździć na „plecaku”. Czas na samodzielną jazdę skuterem! Jako że posiada prawo jazdy kategorii B od wielu lat, sprawa jest prosta – może prowadzić jednoślad o pojemności do 125 ccm i mocy nieprzekraczającej 15 KM. Nie musi odbywać kursu, teoretycznie może wsiadać i jechać. Nie zostawię jej jednak na pastwę losu, tylko jako doświadczony motocyklista spróbuję pomóc w stawianiu pierwszych kroków na skuterze.

Posiadając prawo jazdy kategorii B przez minimum trzy lata możemy prowadzić jednoślad o pojemności 125 ccm, którego moc nie przekracza 15 KM, a stosunek masy do mocy nie jest większy niż 0,1 kW/kg. Same uprawnienia nie oznaczają jednak, że możemy pominąć etap nauki jazdy. Kurs nie jest obligatoryjny, przy odrobinie starań możemy nauczyć jeździć naszą drugą połówkę czy znajomego we własnym zakresie.

Jak to zazwyczaj wygląda w praktyce? Wystarczy otworzyć dziesiątki filmów z takich „szkoleń”. Scenariusz jest zawsze podobny. Zaaferowana dziewoja siedzi na motocyklu, a zatroskany „instruktor” tłumaczy: tu masz gaz, tu hamulec, jedź! Potem następuje atomowy start, nogi w górze, krzyk i… lądowanie na płocie lub w krzakach. My chcemy tego uniknąć. Jednym z pomysłów jest wykupienie jazd z profesjonalnym instruktorem. To zdecydowanie najlepszy pomysł – zawodowcy nie popełniają takich błędów jak domowi nauczyciele na wspomnianych filmikach. Z założenia mają też posłuch i autorytet, czego nie zawsze można doświadczyć w kontaktach partnerskich. Jeśli mimo wszystko zdecydujemy się na samodzielną naukę, zróbmy to jak należy – powoli i krok po kroku. Ja nie jestem instruktorem, ale na motocyklach zjadłem zęby. Czy to wystarczy, by bez przygotowania nauczyć kogoś jeździć? Spróbujmy!

Skuter czy motocykl?

W wielu przypadkach nie mamy specjalnego wyboru, gdyż korzysta się z „konia”, który już stoi w naszym garażu. Zakładając jednak, że możemy sobie wybrać dany pojazd, zastanówmy się, czy lepszy będzie skuter, czy motocykl. Większość zainteresowanych, czyli zapalonych kandydatów do szkolenia, będzie optowało za motocyklem. Przecież skuter to zabawka na miasto, a „motor to motor”.

Moim zdaniem skuter jest jednak lepszą propozycją, chociaż traktujmy to jako subiektywną opinię. Dlaczego? Po pierwsze jest łatwiejszy w obsłudze, odpada konieczność operowania sprzęgłem i zmiany biegów. Po drugie, w codziennym zastosowaniu jako pojazd miejski klasy 125 ccm jest po prostu praktyczniejszy. Szybko rusza i rozpędza się, silnik pracuje w optymalnym zakresie obrotów, a początkujący jeździec ma szansę skupić się na warunkach drogowych, a nie technice zmiany biegów. My jako pojazd szkoleniowy wybraliśmy nowość ze stajni Keewaya – Vieste 125. Chiński producent, będący częścią koncernu Qianjiang Group, jest znany również z motocykli Benelli. Podobnie jak w przypadku włoskiej marki, możemy liczyć na porządny pojazd, który praktycznie nie ustępuje japońskiej konkurencji. Chińczycy odrobili pracę domową. Vieste 125 ma chłodzony powietrzem, zasilany wtryskiem silnik o mocy 10 KM, ciekawą, sportową sylwetkę i zaskakująco wydajne hamulce (przewody w stalowym oplocie są montowane w standardzie). Jest przy tym lekki i zwrotny, co dla początkujących ma niebagatelne wrażenie. Wisienką na torcie jest bogato wyposażona tablica wskaźników i system bezkluczykowy. Pełen test tego ciekawego skutera przedstawimy już niedługo na łamach „Świata Motocykli”.

Trochę teorii i dobre ciuchy

Przygotowania teoretycznego nigdy dość. Warto na sucho, przy pojeździe, opowiedzieć o wszystkich jego funkcjach. Jak się uruchamia, jak wstawia na centralną podstawkę, w jaki sposób działają hamulce. Nasz testowy Keeway Vieste 125 ma na przykład zintegrowany układ hamulcowy – wciśnięcie lewej klamki powoduje hamowanie obu kół. Prawa, klasycznie działa tylko na przód. Warto również zawczasu wspomnieć, że hamowanie powinno się na początkowym etapie nauki odbywać tylko w czasie jazdy na wprost. Nie jestem w stanie zliczyć gleb początkujących, spowodowanych przez zablokowanie przedniego, skręconego koła. Niech nasz kursant jeszcze w czasie postoju sprawdzi obsługę manetki gazu, klamek i przełączników.

Kolejnym, ważnym szczegółem jest odpowiednie ubranie. Krótkie spodnie, źle dopasowany kask czy brak rękawiczek to standard w czasie wielu „domowych” szkoleń. Nie ma miejsca na taką nonszalancję. Nasza „kursantka” powinna mieć pełen motocyklowy strój i buty dobrze trzymające kostkę. Gleby w czasie nauki się zdarzają, a odpowiednie ubranie i dobrze zapięty kask czasami czynią cuda. Jeśli mamy wątpliwości, a motocykl czy skuter jest dorobkiem naszego życia, rozważmy jednak skorzystanie ze szkoły jazdy. Motocykle kursowe są zazwyczaj odpowiednio zabezpieczone na wypadek wszelkiej maści przygód.  

Wybór miejsca – cicho i spokojnie

Moja kursantka ma prawo jazdy kategorii B, tak więc teoretycznie szkolenie możemy zacząć w ruchu ulicznym. Dobrze jeździ też na rowerze, co ma niebagatelne znaczenie w czasie stawiania pierwszych kroków na skuterze. Miejsce do pierwszych jazd powinno być obszerne i z zasady bardzo ograniczone pod względem ruchu. Może być to otwarty plac manewrowy czy parking supermarketu w dzień wolny od pracy. Im mniej przeszkód, krawężników czy latarni, tym lepiej. My wybraliśmy warunki bardziej odpowiadające realnej sytuacji na drodze – fragment drogi dojazdowej do jeszcze nie otwartej obwodnicy. Nie było zakazu wjazdu, więc wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Udało się też znaleźć kilka szerszych miejsc do bezpiecznego zawracania i robienia wirtualnych ósemek.

Manewrów czas!

Po wprowadzeniu teoretycznym i zaznajomieniu się z funkcjami skutera można zabierać się za jazdę. Zacznijmy od spokojnego ruszania, jednostajnej jazdy z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę i prawidłowego zatrzymania. Pilnujmy, by nasz kursant nie wlókł nogami za pojazdem, a stopy od razu po ruszaniu wędrowały na podesty. Kilkanaście prób powinno wyrobić podstawowe nawyki i pozwolić wyczuć działanie hamulców. Najpierw lewej klamki, potem prawej, a na koniec obu na raz.Gdy te podstawowe funkcje zostaną opanowane, można przejść do pierwszych zakrętów. Niech to będzie swobodna, nadal wolna jazda po placu, z zatrzymywaniem się co pewien czas. Wyróbmy u uczącego się odruchu hamowania tylko w czasie jazdy na wprost. Na zwalnianie w zakręcie jeszcze przyjdzie czas, na razie skupmy się tylko na tym. Jeśli mamy do dyspozycji klasyczną ósemkę, można jej użyć. W tym miejscu ważna jest płynna praca gazem i używanie tylnego hamulca w razie problemów. 

Kolejnym etapem szkolenia jest slalom i trening omijania przeszkody. Nie musimy używać pachołków czy innych przeszkód. Nam wystarczyły namalowane pasy, które moja kursantka musiała mijać raz z lewej, raz z prawej strony. Wszystko płynnie, delikatnie i niezbyt szybko. Tu bardziej liczy się precyzja. 

Jest to też odpowiedni moment, by zacząć mówić o przeciwskręcie. Wszyscy go stosują, tylko jedni robią to świadomie, a inni intuicyjnie, tak samo jak w czasie jazdy na rowerze. Trening slalomu jest dobrą okazją, by zaprezentować, dlaczego pchnięcie w przód lewej części kierownicy spowoduje skręt… również w lewo! Nauka przeciwskrętu jest bardzo ważna, w przyszłości może nie raz w awaryjnej sytuacji uratować skórę. Na pewno też znacznie poprawia panowanie nad motocyklem w czasie codziennej jazdy.

Jeśli nasze umiejętności „instruktorskie” są zbyt słabe, by skutecznie przekazać tę wiedzę, również zalecam wizytę u instruktora. Nawet po wstępnym nauczeniu naszego kursanta podstaw. Doświadczony szkoleniowiec będzie mógł poprawić drobne błędy, które my, jako amatorzy, mogliśmy zwyczajnie przeoczyć. 

Ruszamy na ulicę!

Ile powinno trwać szkolenie manewrowe? Każdy inaczej przyswaja wiedzę – jednej osobie wystarczy godzina, ktoś inny będzie potrzebować dziesięciu. Nie ma co się śpieszyć z wyjazdem na ulicę. Ruszanie, skręcanie i hamowanie powinno odbywać się bez chwili zająknięcia. Każda godzina dodatkowo spędzona na placu zwróci się w czasie przeciskania się w korku w realnym ruchu ulicznym.

Czy aby na pewno o czymś nie zapomnieliśmy? Oczywiście, że tak! Niech nasz kursant przećwiczy ruszanie ze skrzyżowania z zamiarem skrętu. Obowiązuje wtedy zasada, że start ma następować z tej nogi, w którą zamierzamy jechać. Tak więc ruszając w lewo, podpieramy się na lewej nodze. W prawo – na prawej. Warto też przećwiczyć ruszanie pod górę, które w przypadku skutera nie jest trudne. Trzeba to jednak pierwszy raz zrobić w „laboratoryjnych” warunkach.

Pierwsze jazdy najlepiej zrobić w formie spokojniej niedzielnej wycieczki. Nie ma co pakować się w gęsty ruch. Jedźmy sobie nad jezioro czy na grzyby, bocznymi drogami, z rozsądnymi prędkościami. Nie ma co również zmuszać początkujących adeptów motocyklizmu do przeciskania się w korkach. Każdy niech jeździ w sposób taki, na jaki czuje się pewnie. Moja „kursantka” już drugiego dnia sama jeździła po bocznych drogach (oczywiście z moją asystą). Co więcej, dałem się przewieźć jako „plecak”. Świat stanął na głowie!

Tekst i zdjęcia: Paweł Boruta



KOMENTARZE