Knightem jeździliśmy rok temu, teraz przyszła kolej na drugi motocykl z Hongkongu marki Hongyi. W Polsce występują one pod marką Panon.   Wielu motocyklistów staje przed dylematem, czy w granicach 7 tys. zł kupić używanego japończyka, czy nowy motocykl wyprodukowany w Chinach. W pierwszym przypadku niewiadomą jest stan używanej maszyny, w drugim jakość i właściwości […]

Knightem jeździliśmy rok temu, teraz przyszła kolej na drugi motocykl z Hongkongu marki Hongyi. W Polsce występują one pod marką Panon.

 

Wielu motocyklistów staje przed dylematem, czy w granicach 7 tys. zł kupić używanego japończyka, czy nowy motocykl wyprodukowany w Chinach. W pierwszym przypadku niewiadomą jest stan używanej maszyny, w drugim jakość i właściwości jezdne wprawdzie nowego, ale mniej markowego produktu.

 

Na pierwszy rzut oka Panon Prince prezentuje się całkiem ciekawie – ma wszystkie cechy choppera. Wąskie przednie, a szerokie tylne koło okryte zadartym do góry błotnikiem, dwustopniowe siodło, chromy. Styliści przesadzili trochę z kierownicą, która jest po prostu za duża i nie współgra z linią małego bądź co bądź motocykla. Z bliska nie widać też zachwalanej dokładności wykonania. Powłoka lakiernicza jest słabej jakości, a w kilku miejscach, między innymi na wydechu, pojawiają się pierwsze ślady korozji, co nie powinno mieć miejsca w maszynie wyprodukowanej w 2004 roku. Przedni chromowany błotnik sprawia wrażenie wyklepanego młotkiem na drewnianym kopycie. Nie zachwyca też jakość plastików i ich montaż. Armatura kierownicy również jest toporna, chociaż wszystkie przełączniki działają bez problemu, nie zacinają się itp. Pojedynczy licznik jest czytelny, a kontrolki dobrze widoczne nawet w słońcu. Zastrzeżenia można mieć bardziej do szczegółów psujących ostateczne wrażenie. Przykładem może być tu kopniak, będący alternatywą dla rozrusznika elektrycznego. W Knighcie sam opadał na dół w czasie jazdy, tym razem nie ma tego problemu, za to opiera się on bezpośrednio na plastikowym boczku bez żadnego zabezpieczenia. Nie trzeba być wróżką, by wiedzieć, że po pewnym czasie błyszcząca warstwa lakieru zostanie przetarta.

 

Prince napędzany jest singlem o pojemności 125 ccm. Jest to produkowany masowo silnik z dwuzaworowym rozrządem OHV. Przyzwyczajenia wymaga obsługa ssania znajdującego się po lewej stronie gaźnika. Jest to najprostsze rozwiązanie sterujące dodatkową przepustnicą. Przy jej zamknięciu musimy gazem dozować ilość paliwa dostarczanego do cylindra. Tylko wtedy bowiem uda się uruchomić silnik, gdyż po puszczeniu manetki gaśnie. Tak więc procedura odpalania motocykla wymaga dwóch rąk. Na szczęście silniczek zaskakuje od pierwszego zakręcenia rozrusznikiem i już po kilkudziesięciu sekundach można wyłączyć ssanie i puścić manetkę gazu. Na wolnych obrotach z wydechu dobywa się całkiem ładny dźwięk, nie można też mieć zastrzeżeń do kultury pracy. W czasie jazdy nie ma już jednak wątpliwości, z jaką pojemnością mamy do czynienia, o czym silnik dobitnie informuje nie tylko uszy, ale i ciało. Podobnie jak w „Rycerzyku” jednostka napędowa generuje dużo wibracji, które budzą do życia wiele elementów motocykla i powodują denerwujące rzężenie, sprawiające wrażenie, że jedziemy na pile tarczowej, a nie na motocyklu.

 

Prince’a zachwalano jako motocykl do podróżowania w dwie osoby. Tak się składa, że kolega z redakcji musiał szybko znaleźć się na drugim końcu miasta. On znał drogę, więc usiadłem na miejscu pasażera. Pod obciążeniem zbliżonym do masy własnej motocykla Panon w mieście porusza się całkiem sprawnie, przy małych prędkościach moc 10 koni jest wystarczająca. Kierownica jest na tyle wysoka, że nie pokrywa się poziomem z lusterkami samochodów, co pozwala przymknąć oko na jej zbyt dużą szerokość. Jednak jazdy na tylnym siedzeniu nie można określić jako komfortowej, siodło jest małe, podnóżki potrafią się składać. Na szczęście mały sissy bar spełnia swoją funkcję i zabezpiecza pasażera przed zwiedzaniem asfaltu po pokonaniu kolejnej nierówności w drodze.

 

Po wątpliwej przyjemności z jazdy w charakterze pasażera sam zasiadam za sterem Prince’a. Potwierdzają się kolejne wątpliwości odnośnie kierownicy – jest ona za bardzo cofnięta i za szeroka, co wymusza nienaturalną pozycję. Wyżsi kierowcy mają do wyboru: albo odchylenie ciała do tyłu, co powoduje ból pleców, albo nienaturalne zgięcie rąk. Niezależnie od wzrostu takie ustawienie utrudnia korzystanie z lusterek wstecznych, gdyż znajdują się one pod zbyt dużym kątem do wzroku kierowcy. Tak naprawdę, żeby w nich cokolwiek zobaczyć, trzeba poruszyć głową i poświęcić całą uwagę widokowi do tyłu. Zamontowanie trochę węższej i nie tak cofniętej kierownicy zrobiłoby motocyklowi dobrze, nie tylko pod względem funkcjonalnym, ale też estetycznym.

 

Panon rusza płynnie, a kolejne biegi wchodzą lekko, bez szarpania, nawet bez użycia sprzęgła. Polepsza to przyspieszanie, które jest wyczuwalne do około 80 km/h i należy uznać to za prędkość podróżną tego motocykla. Co więcej, rzadko kiedy udaje się namówić Prince’a do szybszej jazdy. To za mało do sprawnego poruszania się na szosie (nawet tiry są szybsze), a o wyprzedzaniu możemy po prostu zapomnieć. Takie osiągi są w naszych warunkach po prostu niewystarczające i spychają nas do roli zawalidrogi. Nie wiem, czym jest to spowodowane, bo wyposażony w niewiele mocniejszy silnik Knighta bez problemu zbliżał się do setki. Dwadzieścia dodatkowych kilogramów masy w porównaniu z „Rycerzykiem” nie powinno powodować aż takiej różnicy, tym bardziej że Prince miał problemy z prędkością zarówno z dwoma osobami na pokładzie, jak też pod drobnej budowy dziewczyną.

 

Nie zachwyca również zawieszenie – jest ono po prostu niedotłumione. W szczególności dotyczy to tyłu, co powoduje bujanie całego motocykla na nierównościach, a na szybko pokonywanych zakrętach dochodzi jeszcze wężykowanie. Na szczęście przy osiąganych prędkościach oznacza to tylko dyskomfort i obolałą tylną część ciała, która czasami wręcz odrywa się od siodła. Miękkie zawieszenie, średnio wygodne, bo krótkie siodło i wibracje – wszystko to po trochu powoduje, że po przejechaniu stu kilometrów mój organizm domaga się relaksacyjnego masażu.

 

Hamulce prezentują typowy poziom w tej klasie motocykli – pojedyncza przednia tarcza może być śmiało uznana za hamulec zasadniczy, gdyż mały bęben na tyle sprawuje funkcję czysto pomocniczą. Przednia klamka wymaga dużego nacisku, a dozowalność nie jest precyzyjna. Jest to do zaakceptowania dla faceta, ale niekoniecznie dla kobiecej dłoni. A przecież ten model jest adresowany również do kobiet dopiero zaczynających jeździć na motocyklu. W tym kontekście można pochwalić małą masę własną, łatwość manewrowania, nisko umieszczone siodło i środek ciężkości. Są to ważne cechy, gdyż panie, jeżeli mają problemy, to głównie związane z masą i gabarytami motocykli. W codziennej eksploatacji dyskusyjne jest zastosowanie składającej się samoczynnie bocznej podstawki. Nie wiadomo, co lepsze – ruszenie z rozstawioną nóżką czy położenie motocykla podczas podpierania go. Chyba najlepsze jest zastosowanie rozwiązania stosowanego w większości motocykli, czyli czujnika powodującego gaśnięcie silnika w momencie zapięcia biegu przy rozłożonej podstawce. Oznacza to jednak zwiększenie kosztów produkcji, ale nie wiem, czy wielu przyszłych właścicieli nie wolałoby zapłacić kilkaset złotych więcej za kilka udogodnień.

 

Zachętą do kupna Panona ma być dwuletnia gwarancja bez ograniczenia limitu kilometrów. Sama cena 7200 zł wygląda także atrakcyjnie. Jednak kwestią wyboru pozostaje to, czy naprawdę warto. Prince nie oferuje wiele w porównaniu z kilkuletnią, sprawdzoną konstrukcją japońską czy nawet koreańską. Takie firmy jak Daelim czy Hyosung osiągnęły wysoki poziom. Może za kilka lat będzie można powiedzieć to samo o wyrobach z Chin. Jeśli jednak chcemy skusić się na wyrób Panona, lepszym wyborem jest szybszy, lepiej się prowadzący i dający większą przyjemność z jazdy Knight.

Moim zdaniem – Agnieszka Jóźwik:

Choppery postrzegam jako motocykle, które bardziej niż jakiekolwiek inne tworzone są, by cieszyć oko. Moje pierwsze wrażenie po ujrzeniu Prince’a, nie było złe. Jednak już po chwili czar prysnął. Materiały użyte do wykończenia tego motocykla są kiepskiej jakości (np. przedni błotnik wyglądający tak, jakby można było zgiąć go jednym palcem). Jest to oczywisty kompromis, pomiędzy ceną a jakością – dodam, że kompromis według mnie do zaakceptowania.

 

Jazda Prince’em może sprawiać frajdę. Nie zaryzykowałabym jednak dalszej wyprawy na tym motocyklu. Na wyższych obrotach pojawiają się uciążliwe wibracje, a do uszu kierowcy zaczynają dobiegać wyjątkowo głośne i nieprzyjemne dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby za chwilę miały odpaść poszczególne elementy motocykla. „125” bez problemu powinna rozpędzać się do 100 km/h, tymczasem Prince’owi sprawia kłopot rozwinięcie prędkości ponad 80 km/h. Niestety, owocuje to brakiem zaufania do maszyny. Prince, podobnie jak inne choppery, nie jest stworzony do pożerania zakrętów. Zadania nie ułatwia też wysoka kierownica wymuszająca pozycję a la modliszka – jednak czego się nie robi dla image’u. Poza tym jazda na małym Panonie jest dość komfortowa. Zawieszenie zestrojono miękko, a hamulce są wystarczające, choć wymagają użycia zbyt dużej siły. Nie rozumiem tylko, dlaczego w tym małym motocyklu zamontowano tak masywne manetki, przez które drobną kobiecą dłonią nijak nie dałam rady kontrolować gazu, jednocześnie trzymając dwa place nad klamką hamulca (niestety, nie da się wyregulować jej wysokości). Nieco niewygodne okazały się usytuowane zbyt blisko siebie podnóżki. Do plusów zaliczam natomiast wyposażenie motocykla we wskaźnik poziomu paliwa i sissy bar.

 

Reasumując, Prince najlepiej wygląda na zdjęciu. Na żywo rozczaruje każdego, kto miał już przyjemność ujeżdżać maszyny, których konstruktorzy nie kierowali się głównie radykalnym obniżeniem kosztów produkcji. Nadaje się na motocykl do jazdy „po bułki” lub też dla bardzo początkujących adeptów motocyklizmu (mała masa z nisko usytuowanym środkiem ciężkości są tu ważnym atutem). Gdybym jednak stała przed wyborem kupna małego choppera, zdecydowanie większym zaufaniem i wiarą w bezawaryjność obdarzyłabym kilkuletniego japończyka, który dodatkowo cieszyłby oko o wiele lepszą jakością wykończenia.

KOMENTARZE