fbpx

A co ciekawsze, tę medialną flautę wokół motocyklistów zawdzięczamy środowisku chyba najbardziej przez nas znielubionemu i pogardzanemu, czyli politykom. Bowiem politycy zamiast grzecznie zabawiać się na zasłużonych wakacjach i prezentować ukrytym w krzakach paparazzi gołe brzuchy i biusty, jakoś dziwnie się zaktywizowali i przejęli przypisywaną tradycyjnie motocyklistom rolę szaleńców, desperatów, piratów. I trzeba przyznać, że […]

A co ciekawsze, tę medialną flautę wokół motocyklistów zawdzięczamy środowisku chyba najbardziej przez nas znielubionemu i pogardzanemu, czyli politykom. Bowiem politycy zamiast grzecznie zabawiać się na zasłużonych wakacjach i prezentować ukrytym w krzakach paparazzi gołe brzuchy i biusty, jakoś dziwnie się zaktywizowali i przejęli przypisywaną tradycyjnie motocyklistom rolę szaleńców, desperatów, piratów. I trzeba przyznać, że w roli tej spełniają się znacznie lepiej niż motocykliści, dostarczając żurnalistom wyjątkowo bogatej pożywki, a społeczeństwu (w zależności od punktu patrzenia) zabawnych lub żałosnych igrzysk. Na szczęście żaden wybitny przedstawiciel prowincjonalnych mediów (bo głównie to właśnie one zajmują się jednośladowymi aferami) nie dywaguje w tym sezonie na temat nocnych ryków motocykli pędzących ponad 350 km/h z wygolonym kierowcą, który wokół szyi na wszelki wypadek ma zaplątaną żyłkę. Ani też nie tropi motocyklowych gangów terroryzujących staruszki na przejściach dla pieszych. Okazuje się, że znacznie łatwiej, przyjemniej i z większą szansą na zwiększenie poczytności jest obserwacja polityków w okresie rui przedwyborczej. W przeciwieństwie do motocyklistów oni sami organizują konferencje prasowe, podczas których obrzucają się wzajemnie błotem i w zasadzie dziennikarska praca ograniczyć się może do monitorowania tych gratisowych występów. A z nami jest trochę trudniej. Żeby zwietrzyć jakąś jednośladową sensację, trzeba się nachodzić, naprosić, potem całość opowieści odpowiednio podkoloryzować, a istnieje jeszcze niebezpieczeństwo, że któryś z motocyklistów po poczuje się urażony wypocinami i może regularnie przylać autorowi w mordę.

Szkoda, że nasza klasa polityczna nie wpadła na pomysł „letnich igrzysk” kilka lat temu, bo być może odbiór motocyklistów w społeczeństwie byłby inny, bardziej pozytywny. W tym sezonie pisze się (i robi materiały telewizyjne) jedynie o naszych zlotach, paradach, akcjach charytatywnych, pasjach – no po prostu sama nuda. Niemal ani słowa o gangach, terrorze i strachu na drogach, czyli rzeczach najbardziej interesujących społeczeństwo podczas letniej kanikuły. Tracimy więc w oczach przeciętnego Polaka-szaraka cały koloryt, tajemniczość i opinię twardych gości. Jednym słowem – słabizna. Aż strach pomyśleć, do czego w konsekwencji mogą doprowadzić harce naszych polityków. Może sąsiedzi zaczną nam się kłaniać i uważać za normalnych ludzi?

Ale tak na poważnie – z jednej strony to bardzo miło, że media wreszcie się od nas odwaliły, jednak z drugiej strony powód ich nowych letnich zainteresowań jest bardzo martwiący. Bo ludzie, którzy powinni zajmować się istotnymi sprawami naszego kraju, zajęci są akurat ustalaniem, kto kogo i kiedy podsłuchiwał, która wiedza jest bardziej porażająca, a która przerażająca, kto od kiedy jest kretem i uśpioną wtyczką tajnych służb i kto umaczany jest w jakim układzie. A mnie to wszystko g.. obchodzi i coraz bardziej denerwuje. Mnie interesuje odpowiedź na pytanie, czemu co jakiś czas muszę chodzić na pogrzeby moich kolegów, którzy z powodu porażającego i przerażającego stanu naszych dróg nigdy i nigdzie już nie pojadą? I czemu każdy wyjazd motocyklem jest dla mnie raczej walką o życie, a nie ekstraktem przyjemności? I niech mi nikt nie mówi, że sami sobie jesteśmy winni, bo jeździmy za szybko i zbyt ryzykownie. Jeżdżąc po szerokim świecie, miałem okazję obserwować motocyklistów w innych krajach i twierdzę, że jeżdżą znacznie szybciej niż my. Tyle tylko, że oni mają po czym jeździć, a i organizacja ruchu jakby bardziej przemyślana. I stąd bierze się mniejsza liczba wypadków w krajach zachodnich, a nie z innego poziomu szaleństwa u kierowców. Bo konstrukcja psychiczna człowieka jest taka, że mniej więcej każdy posiada jakiś tam instynkt samozachowawczy i wsiadając na motocykl, nie od razu myśli o tym, jak tu najszybciej, najskuteczniej i najbardziej spektakularnie się zatłuc. A właśnie w ten sposób usiłuje się w Polsce tłumaczyć większość wypadków z udziałem motocyklistów.

I w zasadzie jest to taktyka słuszna, bo przecież znacznie prościej, a przede wszystkim taniej, jest zwalić winę na użytkowników dróg, niż drogi te porządnie wyremontować. Ględzenie w końcu nic nie kosztuje, a zapłata wyspecjalizowanej firmie za wykonanie odpowiedniej analizy, którą można podpierać podczas wyżej wspomnianego ględzenia z pewnością będzie niższa niż koszt budowy choćby 100 metrów autostrady. A społeczne pieniądze oszczędzać trzeba. Dawno temu pracowałem w pewnej japońskiej firmie, której prezes miał zwyczaj mawiać (głównie sytuacjach związanych z reklamacjami): to nie nasze samochody są złe, to tylko wy nie umiecie ich używać. Wydaje się, że podobną retorykę stosują nasze władze: to nie drogi są złe, to wy nie umiecie po nich jeździć. Skądinąd jest to rozumowanie słuszne, bo po naszych drogach rzeczywiście mało kto umie jeździć. I jedynym pomysłem na poprawę bezpieczeństwa jest wprowadzanie kolejnych ograniczeń prędkości.

Wielokrotnie każda kolejna rządząca ekipa składała przyrzeczenia, że tym razem to już na pewno asfaltowe wstęgi zostaną potraktowane z należytą powagą. Jednak jak wykazuje praktyka, w naszym kraju priorytety bywają nieco inne niż każdemu rozsądnemu człowiekowi mogłoby się wydawać. Skoro na liście najbardziej istotnych inwestycji w Polsce znajduje się przybudówka w szkole Taty Dyrektora z dotacją 15 mln euro, a wypada z niej budowa krajowej drogi miedzy Poznaniem a Wrocławiem, to mam wrażenie, że coraz mniej rozumiem otaczającą nas rzeczywistość. A to nie jest zdrowy objaw, bo człowiek powinien rozumieć świat, żeby móc czynić go lepszym i piękniejszym. Z jednej strony powołuje się kolejne komitety mające na celu podnoszenie bezpieczeństwa ruchu drogowego, a z drugiej czyni spektakularne gesty pokazujące, jak w praktyce mało naszą władzę obchodzi to bezpieczeństwo.

Jednak, żeby nie kończyć felietonu w tak pesymistycznym nastroju, muszę zaznaczyć, że głęboko wierzę w to, że kiedyś w Polsce dorobimy się gęstej sieci pięknych autostrad. Tyle tylko, że wtedy to cały świat będzie już używał teleporterów zamiast kołowych środków transportu…

KOMENTARZE