Wczoraj w TVP Kraków, od dziś w serwisie Świata Motocykli: siódmy odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.

Zapiski z podróży

Wstałem, wypiłem tylko kawę i ruszyłem. Nic nie zjadłem, bo właścicielka pensjonatu poprzedniego dnia uraczyła mnie tak obfitą kolacją, że po prostu nie byłem głodny. W nocy spadł spory deszcz, więc pierwsze 80 km jechałem karnie i powoli. Liczyłem, że z każdym pokonanym kilometrem w dół transfogaraskiej będzie cieplej. Pokonywałem znajome winkle miarowo, w prawo, w lewo, z przeciwskrętem i bez. W Pitesti byłem koło 11, więc miałem jakieś 14 godzin opóźnienia w stosunku do zaplanowanej jeszcze w Polsce trasy. Według tego planu powinien wyruszać z tego cudnego miasteczka, gdzie zawsze zatrzymuję się u znajomego Włocha, który ożenił się z Rumunką i postanowił założyć tutaj hotel i małą knajpkę. Jeśli będziecie w okolicy, polecam motel Ancora.

Mimo nieprzyjemnej aury, do Pitesti jechało się cudnie, wśród górskich pejzaży. Natomiast na południe od Pitesti w stronę granicy bułgarskiej droga zrobiła się taka zwyczajna, płaska. Dookoła same stepy, wypalona trawa. Owszem ma to swój urok, ale jakoś tuż po trasie transfogaraskiej blednie.

Jadąc wzdłuż trasy mijam rozciągające się aż po horyzont pola słonecznikowe. Parę razy rzuciły mi się w oczy ciężarówki z ulami. Pierwszy raz miałem okazję zaobserwować jak używają pszczół do zapylania słoneczników. W któryś momencie, mijając kolejne pole, coś uderzyło w szybę od motocykla. Pomyślałem: Kurcze, kamień? Po chwili znów! Boom! Pierwszy raz zdarzyło mi się wjechać w rój pszczół. Każdy motocyklista wie, że jak się wjeżdża w rój much to ich fizycznie wokół nie widać, ewentualnie tylko jakieś zwłoki na szybie czy kasku. A pszczoły? To czarne punkty zbliżające się w twoją stronę. Musiałem schować się za szybę, żeby nie oberwać.

Dojeżdżam do granicy z Bułgarią, tzn. jak się okazało, dojechałem do rzeki, która jest pasem granicznym. I nie ma mostu! Trzeba przeprawić się promem, oczywiście wiedziałem o tym wcześniej, ale nie sprawdziłem, o jakich godzinach jest przeprawa. Kiedy dojechałem na miejsce była 14:00, pogranicznik oznajmił mi, że mogę przejechać, ale najwcześniej prom przypłynie o 16:00. Oczywiście, jeśli nie chcę czekać, kolejne przejście oddalone jest o jakieś 130 km. Zacząłem kalkulować, owszem niby 130 km, ale żeby wrócić w te okolice po stronie Bułgarskiej, dochodzi kolejne 100 km. Postanowiłem zaczekać. Obok przejścia była mała przystań, kompletnie pusta, zsiadłem, rozprostowałem kości, zacząłem rozglądać się po okolicy, po 20 minutach zabrałem się za czyszczenie motocykla, chyba nigdy tak go dokładnie nie wyczyściłem jak tego dnia.

Przed wejściem na pokład zdążyłem jeszcze pogadać z żoną przez telefon, zajrzeć co słychać na fejsie i w sieci. Oczywiście nikt poza mną się nie zjawił, za 2 euro miałem indywidualną przeprawę na stronę bułgarską. To było ciekawe doświadczenie.

Wjechałem do Bułgarii, strażnicy sprawdzili dokumenty i życzyli udanej podróży. Wjechałem chyba od najmniej uczęszczanej strony. Zresztą mam wrażenie po przejechaniu tego kraju, że poza wybrzeżem turyści tu nie zaglądają. Czy nadal się boimy? Czy dla Polaków liczy się jedynie plaża i woda? A Bułgaria jest tanim odpowiednikiem francuskiej riwiery. Takim dyskontem Europy. Czemu na Bułgarię musimy patrzeć przez pryzmat Zachodu, ale nie przez pryzmat Grecji czy Chorwacji?

Dużo czasu zajął mi przejazd przez Sofię. Musiałem przeciąć ją z północy na południe i niestety nie uniknąłem korków. Jadąc miałem wrażenie, że jestem w Rzymie, Atenach czy Neapolu, że to już pora obiadokolacji, spotkań z przyjaciółmi w przydrożnych knajpkach. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, zupełnie inaczej niż u nas.

Mijałem kilku bułgarskich motocyklistów, którzy machali do mnie z daleka. Nawet kierowca samochodu osobowego, który dogonił mnie na światłach opuścił szybę, więc zarażony tą ludzką otwartością, powiedziałem:- Hi, how are you?- Cześć!

I po raz setny podczas tej podróży szok!- O! Mówisz po polsku!- Tak, moja żona jest Polką, pochodzi z Kalisza. Za tydzień znów się tam wybieramy na wakacje.

Zapaliło się zielone, pomachaliśmy sobie na pożegnanie i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. To jest ten południowy temperament, który tak uwielbiam. Ta otwartość, niespotykany niestety u nas optymizm.

Na nocleg wybrałem miejscowość położoną dziesięć kilometrów od Sofii, Bankyę. To miejscowość uzdrowiskowa, do której zjeżdżają Bułgarzy cierpiący na choroby kardiologiczne i układu krążenia.

KOMENTARZE