Po emisji w TVP Kraków zapraszamy do obejrzenia 11 odcinka cyklu telewizyjnego Motovblog 2014 w naszym serwisie.

Zapiski z podróży

Gradac (Chorwacja) – Révfülöp (Węgry)- Kraków (Polska), długość: 1300 km.

Z Karasovići udałem się do Dubrownika. Specjalnie ułożyłem tak trasę, by tu wjechać. Jeśli ktoś lubi fortyfikacje średniowieczne, to koniecznie powinien zobaczyć zamek w Dubrowniku, który ostatnio znów stał się popularny dzięki serialowi „Gra o tron”. Turyści, którzy zwiedzają Dubrownik, często grają jako statyści w serialu. Fantastycznym rozwiązaniem, które pozwala poczuć potęgę tej warownej budowli, jest poprowadzenie drogi w miejscu, gdzie dawniej biegła fosa. Przejazd między kilkumetrowymi murami robi wrażenie.

Wyjechałem z Dubrownika i jadąc wzdłuż wybrzeża dojechałem do granicy z Bośnią i Hercegowiną. Niewiele osób pamięta o tym, że Chorwaci nie mają całej linii brzegowej wzdłuż Adriatyku, bo 17 km należy do Bośni i Hercegowiny. To ich jedyny dostęp do morza, 17 km! Po wjeździe od razu czuć, że jest się w innym kraju, słabsze drogi, nie odwodnione, brak kanalizacji. Nie jechałem w głąb kraju, po prostu pojechałem wzdłuż wybrzeża i po chwili znów byłem w Chorwacji. Przejechałem jeszcze 40 km i postanowiłem przenocować w Gradacu i Makarską zostawić sobie już na następny dzień. Zbyt piękne widoki mogły mnie ominąć, gdybym pojechał po nocy.

Przejazd z Chorwacji do Węgier, był zupełnie niezaplanowany. Miałem jechać do Węgier, ale dopiero później. Planowałem wjechać z Makarskiej do Sveti Jure, góry położonej na wysokości 1762 m n.p.m. w Górach Dynarskich. To 23-kilometrowa droga – oglądałem parę filmów na YouTube i zrobiły na mnie spore wrażenie – wąska jezdnia, ledwo wymijające się auta ze złożonymi lusterkami. Ale od samego rana, jak na złość, było dużo burzowych chmur.

Nie należę do motocyklistów, którzy boją się jeździć w deszczu. Może kiedyś na chopperach czy sportowych motocyklach ze slikowymi oponami bałem się jeździć w taką pogodę. Pamiętam raz byłem z kolegą, pojechaliśmy na trip po Polsce. W drodze z Mazur przez Wybrzeże złapał nas deszcz. Zmarznięty, cały w strachu, poruszałem się z prędkością 50 km/h! Teraz mam stabilny motocykl z ABS, ale wjechanie kamienistymi ścieżkami na górę, to byłoby ryzyko.

Odpuściłem górę i Chorwację. Przeskoczyłem o jeden dzień zaplanowaną wcześniej trasę i postanowiłem jechać prosto na Węgry, do Révfülöp.

Hullam Hostel to stały punkt na mojej węgierskiej trasie. Zawsze się zatrzymuję w tym pensjonacie prowadzonym przez dwóch chłopaków, dwóch szwagrów. To miejsce kojarzy mi się z hippisami, ze swobodą, ludzie chodzą boso, tańczą na środku ogrodu. Jest spokojnie, przyjemnie, ale trudno określić panującą tam atmosferę, po prostu tam trzeba być. I koniecznie musicie spróbować pysznego bogracza z kociołka, miód w gębie. Zależało mi szczególnie, by do nich dotrzeć, a miałem do pokonania 700 km.

Wiedziałem, że będę jechał autostradą, włączyłem audiobook i mogłem jechać. Najpierw, gdzieś na wysokości Splitu złapał mnie deszcz. Potem na chwilę wyszło słońce, znów zrobiło się parno i gorąco. Dosłownie cisza przed burzą. Gdzieś w okolicach Zagrzebia zaczęło kropić, ale jechałem dalej. Tam trasa prowadzi przez góry, więc drogi są poprowadzone tunelami. Gdy wjeżdżałem do jednego z nich, na wysokości 800 m n.p.m., wzmógł się deszcz, ale gdy wyjeżdżałem, już ktoś lał wodę z wiadra litrami! Do tego doszły błyski, na ziemi robiły się bąble, a nie krople. Ściana deszczu, w ciągu minuty przemokłem. Ruch zwolnił, wszędzie tiry, woda nie nadążała odpływać, robiły się zastoje, kałuże. Zatrzymałem się za kolejnym tunelem, już nie dałem rady. Zostawiłem motocykl przed tunelem, a sam wróciłem. Stałem tak pół godziny, czekając aż deszcz zelżeje.

Nie miałem podpinek, nie miałem membran, w Chorwacji miało być słońce! Przecież lipiec to nie jest pora deszczowa! Zebrałem się i podjechałem 4 km do najbliższej stacji benzynowej, by napić się gorącej herbaty. Co się okazało? Awaria prądu! Zatankowałem, ale herbaty mi nie zrobili! Pech! Chwilę odpocząłem, ubrałem bluzę. Do pokonania miałem jeszcze 400 km, nad Balaton, więc musiałem zebrać się w sobie i jechać. I stal się cud. Po chwili wzeszło słońce. Postałem chwilę, osuszyłem się i ruszyłem dalej.

Za Zagrzebiem czekały na mnie góry panońskie i estakady. Niesamowity widok, kiedy droga wcina się w skały, przechodzi między nimi, a pod tobą przepaść! Do granicy węgierskiej miałem 100 km. Nad Balaton dojechałem na 19:30, rozłożyłem się w ogrodzie, 100 m od plaży. To był trudny dzień, kiepski pogodowo, do tego doszła ta nużąca droga autostradą, ale udało się.

Coraz bardziej docierała do mnie myśl, że moja wyprawa dobiega końca. Rano wyruszyłem do Polski. Ten ostatni fragment trasy upłynął mi na uporządkowaniu moich myśli i wspomnień z ostatnich kilkunastu dni. Dojeżdżając do domu rozmyślałam już nad kolejnym wyjazdem.

KOMENTARZE