Po emisji w TVP Kraków, od dziś w serwisie Świata Motocykli: dziesiąty odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.

Zapiski z podróży

Bar (Czarnogóra) – Gradac (Chorwacja), długość: 350 km

Przygotowując się rano do wyjazdu z Baru, przeglądałem jeszcze pliki z wideodziennikami. Obejrzałem jeden, drugi, trzeci się zaciął, a czwarty w ogóle się nie otworzył. Nawet komputer przestał czytać dysk. W głowie już zaczęły mi krążyć czarne myśli: A co jak się zepsuł? Miałem tam nagrane 8 dni podróży! Wsiadłem na motocykl i pojechałem po nowy dysk. To znaczy chciałem kupić, ale okazało się to nad wyraz trudne. Sporo czasu zajęło mi szukanie sklepu ze sprzętem komputerowym. Wróciłem, wszystko zgrałem z kart na nowy dysk, a stary schowałem skrzętnie w kufrze z nadzieją, że w Polsce pomogą mi go naprawić. Przez to całe zamieszanie wyjechałem z Baru dopiero o 12.

Czarnogóra to piękny kraj. Porównać go można do wysp greckich czy fragmentów Chorwacji. Kraj wykorzystał szansę po rozpadzie Jugosławii, rozwijając się gospodarczo i ekonomicznie.

Jadąc w stronę Chorwacji, zaplanowałem podróż przez Cetinje i Kotor. Słyszałem o tej trasie, o jej winklach, stromych zjazdach i niesamowitych widokach. Dlatego zaledwie 50 km za Barem odbiłem na Cetinje, a nie pojechałem prosto. Początkowo była to łagodna, szeroka droga. Zacząłem się zastanawiać: To ma być ta trudna trasa? Szerokie podjazdy dla samochodów, dwa pasy – wszystko sprawiało, że czułem się bezpiecznie.

W pewnym momencie droga zaczęła się nagle zwężać. Z dwóch pasów zrobiło się pół! Zawrotka, przesmyk, zawrotka… Miałem problemy, by wyminąć się z samochodem osobowym! Jechałem coraz wyżej, nachylenia drogi dochodziły do 15%. Można było jechać 30 km/h i naprawdę tyle jechałem. Cały czas koncentrowałem się na tym, by bezpiecznie pokonywać kolejne zakręty i podjazdy. Dookoła mnie był las. Nagle, na wysokości 900 m, kiedy wyjechałem ponad linię drzew, zobaczyłem przepaść!

Zmroziło mnie, gdybym spadł, to z pewnością wylądowałbym w Budvie, z której wyjechałem. Od razu mnie to otrzeźwiło. Bardziej rozważnie pokonywałem kolejne części trasy. Kiedy powoli droga zaczęła schodzić w dół, zacząłem hamować silnikiem. Silnik wył niemiłosiernie, ale miałem pewność, że hamuję na drugim, trzecim biegu. I że ewentualnie, w razie czegoś, w zapasie mam hamulce, niezgrzane, gotowe do reakcji.

Najwyższy punkt trasa osiąga na wysokości 1270 m n.p.m. To właśnie tu zatrzymują się przejeżdżający tą trasą turyści. Dojeżdżając, zobaczyłem z daleka dwóch motocyklistów z polskimi rejestracjami WR. Gdy podjeżdżałem, właśnie zakładali kaski, zacząłem machać i krzyknąłem: Eeee Polska! Ściągnęli kaski i zaczęliśmy gadać. To ciekawe, gdziekolwiek się spotykają się polscy motocykliści zawsze mają ochotę porozmawiać.

Faceci jechali na BMW GS 1200 i 1150 adventure. Zaczęliśmy się wymieniać uwagami dotyczącymi sprzętu, trasy, spotkanych ludzi. Opowiedzieli mi mrożącą krew w żyłach historię jaka im się przytrafiła w Rumunii. Jacyś młodzi chłopcy jechali przed nimi, w pewnym momencie wpadli swoją BM-ką w poślizg i prawie zahaczyli o kufer tych Polaków. Nie muszę dodawać, że przy prędkości powyżej 80 km/h mogło skończyć się to tragicznie dla wszystkich.

Ja opowiedziałem im swoją przygodę z naprawą motocykla, pogadaliśmy jeszcze ze 20 minut i ruszyliśmy razem w dół, w stronę Kotoru. Jakoś mało motocyklistów na tej trasie, niby lipiec, a od początku trasy spotkałem ich niewielu, dopiero w Chorwacji liczba się zwiększyła.

Z Kotoru odbiłem w prawo i jechałem cały czas wzdłuż Zatoki Kotorskiej. Rajskie widoki, plaża, wysokie skały, miasteczka pełne urlopowiczów, aż trudno uwierzyć, że jeszcze chwilę temu byłem na górskiej trasie pełnej niebezpiecznych winkli! Zatoką dojechałem aż do granicy z Chorwacją.

Zobacz także:

KOMENTARZE