Trzeci etap tegorocznego Dakaru był wyjątkowy z kilku względów – był pętlą, która prowadziła zawodników na największe wysokości w tej edycji, a to oznacza, że widoki były piękne. Dał także piękne widoki na przyszłość dla ekipy Monster Energy Honda Team!

Mroźny poranek na obrzeżach miasta Neom z pewnością był stresujący dla Rossa Brancha, który wygrał wczorajszy odcinek. Przecieranie szlaku podczas swojego drugiego startu w rajdzie, z pewnością jest doświadczeniem stresującym – zwłaszcza, że nie masz czasu, żeby na roadbook nanieść dodatkowe korekty wedle swoich upodobań. Pierwsze problemy nawigacyjne pojawiły się dosyć szybko, bo już na 88 km Branch pogubił drogę. W tym samym miejscu zabłądził też Pablo Quintanilla. Z pewnością na problemy z Roadbookiem nie mógł narzekać Ricky Brabec z Monster Energy Honda Team. Po wczorajszym, kiepskim odcinku (12. miejsce), zaczął odrabiać straty od samego początku.

Na pierwszym punkcie kontrolnym, zameldował się z najlepszym czasem i szybko zaczął zostawiać innych zawodników w tyle. W jego ślady szedł zespołowy kolega – Kevin Benavides. Pierwszą trójkę przez pewien czas wieńczył Matthias Walkner, ale ostatecznie jego miejsce zajął Benavides, a na drugą pozycje wpadł Jose Ignacio Cornejo – również z Hondy. Tym samym pozycja lidera w generalce przypadła Brabecowi, zaś za nim uplasowali się kolejno Benavides i Walkner. Kolejnym zawodnikiem KTM w generalce jest dopiero Toby Price na 6. miejscu, który z pewnością nie może zaliczyć tego odcinka do udanych – na mecie zjawił się 35 minut po zwycięzcy, na co wpływ miała spora pomyłka nawigacyjna pod koniec etapu.

A to pech…

Trudno jednak nazwać to pechem, patrząc na to co wydarzyło się innym zawodnikom. Ross Branch po 90 km uszkodził obojczyk, ale ze łzami w oczach dojechał do mety. Podobnie jak Paulo Goncalves, któremu na 30 km wybuchł silnik. Po długim oczekiwaniu na ekipę serwisową i otrzymaniu kary czasowej (w końcu to odcinek supermaratoński), dojechał jednak do mety, co nie było tak oczywiste – był moment, w którym Goncalves upierał się, że się wycofuje.

Najgroźniej było jednak w przypadku Adriena Van Beverena, który już na trzecim kilometrze, zaliczył potężnego dzwona. Wyglądało to naprawdę groźnie, ale Francuz nie stracił przytomności i skończyło się prawdopodobnie tylko na urazie barku (tak wynika z pierwszych komunikatów ze strony zawodnika).

 

Polacy coraz lepiej

Na szczęście cali dojechali nasi zawodnicy. W dodatku na bardzo dobrych pozycjach! Początkowo Adam Tomiczek został sklasyfikowany na 18. pozycji, ale sędziowie po zakończeniu odcinka zmienili wyniki. Spowodowane to było nieprawidłowym działaniem systemu GPS, więc pod uwagę brano tylko czasy, jakie zanotowano na 359 km! Po korekcie, Tomiczek wszedł o dwa oczka wyżej, co dało mu awans na 24. pozycję w generalce.

Dziś znowu musieliśmy się zmagać z kurzem, mimo to jechało mi się całkiem dobrze. 30  kilometrów przed metą było duże zamieszanie, ponieważ w roadbooku umieszczono waypoint, którego ostatecznie na trasie nie było, przez co wielu zawodników krążyło i robiło się bardzo niebezpiecznie. Jutro startuję jako 16., więc kurzu powinno być mniej – powiedział po etapie Adam Tomiczek.

Jeszcze więcej zyskał Maciek Giemza, który z 35. wskoczył na 17. miejsce etapowe, co oznacza 25. w generalce. Krzysztof Jarmuż, poprawił wczorajszy wynik w klasie ObM i na mecie odhaczył się jako siódmy i takie samo miejsce zajmuje w klasyfikacji generalnej.

Najwyżej, Polska flaga zawędrowała dzięki Jakubowi Przygońskiemu. W klasyfikacji samochodów zajął dziś 2. miejsce. Niestety, cały czas ciągną się za nim konsekwencje awarii z pierwszego dnia, więc w generalce ekipa Przygoński/Gottschalk zajmuje odległe 54. miejsce. Zaś jeśli chodzi o klasyfikacje łączną, najwyżej z Polaków uplasował się Rafał Sonik – 2. miejsce w klasie Quad. Trzeci odcinek zakończył na 4. miejscu. Trzy pozycje niżej zameldował się Kamil Wiśniewski, natomiast Arkadiusz Lindner i Paweł Otwinowski kolejno na 14. i 16. pozycji Panowie w klasyfikacji łącznej zajmują kolejno 7., 18. i 15. miejsce.

KOMENTARZE