Któż inny, jak nie Motopomorzanki, kobieca grupa motocyklowa, mógł wpaść na pomysł wyprawy Szlakiem Bursztynowym, łączącym w starożytności wybrzeże Bałtyku i Adriatyku?

Plan przejazdu Szlakiem Bursztynowym powstał pewnego zimowego wieczoru, podczas spotkania grupy, czyli w typowy sposób. Przecież właśnie wtedy obmyśla się długie wyprawy w sezonie. Autorką pomysłu była Kasia (Fiorino).

Z początku nie bardzo wiedziałyśmy, „co to jest ten szlak”, lecz po kilku dniach każda znała wszystkie szczegóły. I tak wszystkie cztery dziewczyny – Andzia, Alicja, Bosco i Fiorino – zobaczyłyśmy wspaniałą perspektywę: z Gdańska przez Alpy nad cudownie ciepły Adriatyk, do Aquilei, jednego z największych miast w czasach Cesarstwa Rzymskiego, gdzie kończył się Szlak Bursztynowy i z powrotem. Łącznie około 4300 km przez Czechy, Austrię, Włochy, Węgry i Słowację. Miałyśmy całą zimę, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Śladami Rzymian

Nasza przygoda zaczęła się 27 sierpnia 2011 roku pod – jakże by inaczej – Katownią w Gdańsku, gdzie od 2006 roku mieści się Muzeum Bursztynu. Zabrałyśmy ze sobą bursztynki, które po drodze dawałyśmy na szczęście napotkanym i życzliwym osobom.

Nasza trasa nie mogła ominąć Pruszcza Gdańskiego i Faktorii Rzymskiej, otwartej ponad miesiąc wcześniej (w lipcu 2011 r. – red.) rekonstrukcji osady z czasów rzymskich wypraw po bałtyckie złoto – bursztyn.

Nie mogło też zabraknąć Kalisza, znanego ze starożytnych zapisków o Szlaku. Tutaj znajduje się rezerwat archeologiczny z rekonstrukcją grodu Piastów.

Dotarcie do Kalisza przyniosło też pierwsze trudności: po stu kilometrach byłyśmy usmażone od żaru lejącego się z nieba i gorących silników.

Szlak przebiegał przez tereny Śląska, prawdopodobnie także przez Wrocław, nazywany Wenecją Północy, bo leży nad Odrą i jej czterema dopływami.

Przez to miasto biegnie też inny, słynny, późniejszy (bo średniowieczny) szlak handlowy łączący Europę zachodnią i wschodnią – Via Regia. Prowadzi z Santiago de Compostella do Kijowa i Wilna. Po pięknej, wrocławskiej starówce i wrocławskim mostach (z „mostem zakochanych”, na którym jeden z naszych motocykli posłużył młodej parze do ślubnej sesji zdjęciowej) oprowadziły nas sympatyczne motocyklistki z tego miasta.

Uwaga na gościnność

Nie wszyscy i nie wszędzie wiedzą, co to bursztyn. Przekonałyśmy się o tym, zwiedzając Skalne Miasto już po wjeździe do Czech. Skupiskom form skalnych natura nie poskąpiła uroku. Wśród nich wodospady i jeziorka.

Po jednym z nich pływałyśmy łódką z flisakiem, który ku naszemu zdziwieniu nie wiedział, co to jest bursztyn. Choć polsko-czeska bariera językowa nie ułatwiała zadania, zdołałyśmy mu wyjaśnić, że to licząca ponad 40 milionów lat, zastygła żywica drzew iglastych.

Szlak, który wiódł przez okolice dzisiejszego Brna do rzymskiej Vindobony, czyli Wiednia, zaprowadził nas do Niedrsultz. Po miłym spotkaniu w skansenie z tamtejszymi władzami i mieszkańcami trafił się nam nocleg u właścicieli winnicy. Zaproszone na poczęstunek, rankiem trochę byłyśmy zdziwione, że wino kosztowało nas po 8 euro. Na gościnność Austriaków lepiej uważać, choć – trzeba przyznać – gospodarze byli przemili.

Wiedeń nie potrzebuje specjalnego przedstawienia. Byłyśmy nim zachwycone. Jego pałacami z najpiękniejszym – zamkiem Schönbrunn oraz wielością możliwości spędzenia czasu: od wesołego miasteczka przez sztuczne plaże po lokalne jedzenie z golonką, kiełbaskami i sznyclem w roli głównej.

Wyprawa w skrócieCzas: 14 dni Najdłuższa trasa: 410 km Wieluń – Malbork Najkrótsza trasa: 68 km Poysdorf (Austria) – Wiedeń Ceny noclegów: hostele, pensjonaty ok. 20-25 euro ze śniadaniem (w Polsce nie płaciłyśmy za noclegi, bo spałyśmy u znajomych) Całkowity koszt: jedzenie, spanie, paliwo, upominki dla najbliższych 3500 zł

Mknąc dalej po równej nawierzchni motocyklami sprawującymi się bez zarzutu, dotarłyśmy nad jezioro Worther See. Naszą poszukującą noclegu czwórkę, miły pan skierował skrótem do kampingu: „Motorami dacie rade” – uznał. I tak Harley, Kawasaki R6, Yamaha XJ6 i BMW K 1200RS zostały zmuszone do przeprawienia się szutrową, czasem błotnistą drogą przez las. Lecz i z tym zadaniem nasze motocykle dały sobie radę. W nagrodę trafiłyśmy wprost na prywatną plażę.

Zwiedzanie pobliskiego miasta przysporzyło nam niemałych emocji, bo gdy przyszła pora odwrotu na nocleg, Kasia (Fiorino) stwierdziła, że… nie ma klucza do blokady. Poszukiwania trwające do jedenastej w nocy, w burzy, nie przyniosły rezultatu. Ale rano, gdy już miałyśmy ślusarza, Kasia doniosła: „Znalazłam klucz!”. Był w kiosku. Wypadł przy zakupie pocztówek. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tej nocy, podczas poszukiwań, zobaczyłyśmy pokaz grających fontann – coś pięknego.

Na końcu szlaku

Italia witała nas deszczem, chwilami tak silnym, że musiałyśmy w końcu zatrzymać się pod mostem. Kiedy po 15 minutach ulewa ustąpiła, naszym oczom ukazały się piękne, wapienne Alpy Julijskie, których najwyższy szczyt, Triglav, znajduje się w Słowenii. U ich stóp leży Aquilea.

To założone ok. 180 r. p.n.e miasto należało do największych w Cesarstwie Rzymskim. To tu kończył się Szlak Bursztynowy. Handel bursztynem rozkwitł w II i III wieku. Wtedy trwał największy ruch na przemierzanym przez nas Szlaku.

Aquilea jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pozostałości po imperium rzymskim i kolekcja wyrobów z bursztynu z tamtego okresu są oszałamiające. Tutejsze Muzeum Archeologiczne jest jednym z najważniejszych, prezentujących dorobek starożytnego Rzymu. W odległym o 15 km, położonym nad laguną Grado, które służyło jako węzeł komunikacyjny już w czasach Juliusza Cezara, mogłyśmy wreszcie wykąpać się w Adriatyku. Na plażach pustki (bo to już wrzesień) i tylko my wieczorem kąpałyśmy się w ciepłym morzu. A potem, choć zapadła noc, wracałyśmy tak, jak w Polsce nawet latem nie zawsze się daje jechać – w krótkich rękawkach i spodenkach.

W starożytnym uzdrowisku

Stąd grzech nie zajrzeć do Wenecji, do której można dotrzeć promem i autobusem. To miasto właściwie też nie potrzebuje promocji. Nie sposób przejść więcej niż kilka metrów i nie napotkać czegoś interesującego: plac św. Marka, stare kamieniczki, most miłości, maski weneckie, gondole… i oczywiście gondolierzy. Było na co popatrzeć.

Nie mniej warta obejrzenia – z różnych względów – jest Verona. Rzymska arena z I wieku to dziś miejsce wielkich spektakli operowych. Kiedyś wypełniali ją kibice walk gladiatorów. Nam udało się obejrzeć Aidę. Wejście kosztuje 8 euro, lecz znowu zadziałały nasze bursztynki. Gdy bileterka dowiedziała się, jaki stary jest jantar, wpuściła nas za darmo.

Oczywiście, nie pominęłyśmy najsłynniejszego w Weronie balkonu Julii. Wejście na dziedziniec willi opisane jest milionami wyznań miłosnych i… oblepione gumami do żucia.

Do rzymskiego dziedzictwa należą ruiny Grotte di Catullo zwane Willą Catulli. To pozostałości starożytnego kompleksu uzdrowiskowego nad jeziorem Garda, największym we Włoszech. Na półwyspie Sirmione można też znaleźć gotycki zamek, zabytkowe kościoły i urokliwe uliczki.

Gdy odjeżdżałyśmy drogą wzdłuż jeziora, żegnały nas przepiękne widoki (w tle Alpy, miejscami ośnieżone) oraz spadające czasami z góry ułomki skał. Niesamowite wrażenie robiły tunele przekute w skałach. Nagle wjeżdżało się w nie i przejeżdżało na wskroś. Podczas jazdy tunelami zaparowywały lusterka i wizjer kasku. Z zamkniętą szybką nie dało się jechać. Lecz gdy nagle z naprzeciwka pojawił się rozpędzony samochód, chlusnął Andzi wodą z kałuży prosto w oczy.

Ciągle na szlaku

To nie koniec atrakcji. Powrót zaczęłyśmy od austriackiego Faak Am See, gdzie w pierwszych dniach września  odbywa się doroczny European Bike Week, na który przyjeżdża po kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Prowadząca tam kręta droga to raj dla motocyklisty. Piękne maszyny, niespotykane w Polsce, butiki z odzieżą, wspaniałe koncerty, przy których świetnie się wybawiłyśmy, no i mnóstwo ludzi pozytywnie zakręconych na punkcie Harleya. To miasteczko niedaleko granicy ze Słowenią na tydzień zamienia się w Harleywood.

Trzymając się dalej Bursztynowego Szlaku, zatrzymałyśmy się w Szombathely. Założone w I wieku miasto (rzymska Savaria) było stolicą prowincji i ważnym ośrodkiem przy Szlaku. Nie mniej ważnym punktem było Carnuntum, 45 km na wschód od Wiednia, założony w pierwszych latach naszej ery rzymski obóz wojskowy. Jego odrestaurowane mury znajdują się w Parku Archeologicznym, który można zwiedzać.

Rzymską obecność znajdujemy nawet na Słowacji, w Trenczynie. Był tu obóz Laurgaricio. Na stromej ścianie trenczyńskiej skały, nad którą góruje jeden z największych w Europie, średniowiecznych zamków, wykuto inskrypcję na cześć legionów, które w 179 roku n.e. na tym terenie pokonały Kwadów.

I tu bursztyn okazał swą moc: gdy wracałyśmy do zostawionych na rynku maszyn, podbiegł do nas strażnik miejski i zażądał dowodów, bo „nie można tu parkować”. Żeby załagodzić sprawę opowiedziałyśmy mu o naszej ekspedycji i wręczyłyśmy bursztynek. Najpierw przestraszył się, że to łapówka, ale gdy wyjaśniłyśmy, że wszyscy od nas dostają je na pamiątkę, trochę zmiękł i tylko nas pouczył.

Najbardziej przydały się kombinezony przeciwdeszczowe, okulary przeciwsłoneczne lub przyciemniane szybki w kaskach. Najmniej przydał się namiot, chociaż raz go użyłyśmy na zlocie Faaker See, gdzie zapłaciłyśmy 20 euro za jeden dzień za osobę i za jeden namiot.

W drodze powrotnej nie mogłyśmy ominąć Wielunia, miasta organizatora Europejskiego Święta Bursztynu. Nocleg i przepiękna, nadwarciańska okolica na Bursztynowym Szlaku wynagrodziły nam męczącą, bo już pełną dziur i kolein drogę w kraju.

Pełne wrażeń, doświadczeń i wiedzy nie tylko związanej z jazdą motocyklem, ale także z bursztynem, jego historią i historią Rzymian, którzy podążali tą trasa, wróciłyśmy do domu. Na tym nie koniec naszego Bursztynowego „Motoszlaku”… Przecież wiedzie on jeszcze dalej na północny wschód, przez republiki nadbałtyckie do Sankt Petersburga! Więc trzymajcie za nas kciuki!

Tekst i zdjęcia Anna Kalina-Zajączkowska

Publikacja w numerze 4/2012 Świata Motocykli

KOMENTARZE