Realia nieco się zmieniły, marki motocykli również, ale sama pokusa podziału na pojazdy pierwszej i drugiej kategorii nie zniknęła. Czy felieton Lecha z kwietnia 1994 jest aktualny także dzisiaj? Nie mamy co do tego wątpliwości.

Na zlotach motocyklowych często można zauważyć dziwne i nie bardzo zrozumiałe dla mnie zjawisko. Postaram się w kilku słowach oddać atmosferę takiej imprezy. Na środku placu dumnie rozpierają się japończyki, obok garstka weteranów i kilkanaście chopperów zrobionych z tego, co najbliżej było pod ręką: Junaków, Urali, poczciwych „emek”, a naokoło oczywiście tłumy ludzi podziwiających wspaniałe maszyny i zręczność ich właścicieli podczas prób. Wszystko razem wygląda bardzo imponująco, efektownie i stwarza niepowtarzalną atmosferę. Tylko pod płotem, troszkę w oddaleniu, jakby wstydliwie ukryte stoją Jawy, MZ-ki, czy CZ-ki. Właściciele gdzieś zniknęli, przygodnych widzów też nie interesują – traktuje się je jak powietrze. Czy to kompleks niższości, czy może obawa przed śmiechem i pogardą ze strony posiadaczy tych „prawdziwych” motocykli?

Ludzie, przecież tu nie ma absolutnie żadnego powodu do wstydu! To, że są tańsze i nie kosztują od razu 100 mln zł? Trudno – nie każdego stać na taki wydatek, a poza tym sam widziałem co najmniej kilka tak zakatowanych japończyków, że nie przedstawiały sobą żadnej wartości. Że wolniej jeżdżą? Na pewno – ale są to przecież motocykle o stosunkowo małych pojemnościach i proporcjonalnie do swojej wielkości radzą sobie całkiem nieźle. Że prezentują się mniej okazale? To sprawa dyskusyjna – co ładniejsze: poobijany, cieknący, zapuszczony, nawet niezłej firmy zachodni motocykl, czy zadbana, zaopatrzona w bajeranckie kufry i owiewki MZ-ka.

Że są mniej komfortowe? Trudno powiedzieć – wszystko zależy od upodobań. Jedni wolą motocykle lekkie, inni ciężkie, jedni sportowe, inni turystyczne. Nie chciałbym, aby ktoś odebrał to, co piszę jako apoteozę pojazdów marki MZ czy Jawa. Zamiarem moim jest udowodnienie, że o motocykliście nie musi świadczyć cena jego maszyny.Kto tu jest prawdziwym motocyklistą – czy ten, kto raz na dwa tygodnie podjeżdża 500 metrów nową Hondą CBR do pobliskiej kawiarni, żeby „dla szpanu” przysmażyć gumy, czy ten, kto wysłużoną, ale solidnie przygotowaną Jawą jedzie na wakacje, np. do Hiszpanii? 

Osobiście bardziej cenię i szanuję takiego gościa, który niezależnie od pogody, braku kasy i innych okoliczności wsiada na motocykl i jedzie kilkaset kilometrów, żeby spotkać się z kumplami na zlocie, niż takiego, który ma nawet kilka fajnych maszyn, ale zawsze znajdzie co najmniej sto powodów, aby nie wyciągnąć ich z garażu.

I choćby miał najnowszy model Moto Guzzi i kombinezon za 20 milionów, to i tak motocyklistą nigdy nie będzie. Nie twierdzę, że wszyscy posiadacze drogich motocykli to nadęte bubki, a ci na skromniejszych maszynach to same wzory cnót – nie wszystko jest czarne lub białe, ale pogardliwe spojrzenia rzucane przez kierowcę lepszego sprzętu, podczas spotkania pod światłami moim zdaniem nie powinny mieć miejsca.Zapewniam Was, że radość czerpana z jazdy motocyklem nie musi zależeć od marki posiadanego pojazdu. Znam człowieka, który od wielu lat jeździ WSK-ą, i nie zamieniłby jej za nic na świecie, bo na niej uczył się jeździć, na niej zwiedził pół Europy i zawodziła go bardzo rzadko. Nigdy nie miał kompleksów z powodu, delikatnie mówiąc, nie najwyższej marki swojego pojazdu.

Wszystkim posiadaczom MZ-tek czy Jaw, którzy w jakiś sposób czują się gorsi, radzę – nie przejmujcie się. Wyśmiewać się i gardzić mogą tylko ludzie głupi. Czy można wstydzić się np. niskiego wzrostu lub łysiny? Można, ale po co.

 

KOMENTARZE