Prawdopodobnie kiedyś już poruszałem ten temat w rubryce traktującej o mniej lub bardziej dżentelmeńskich zachowaniach, jednak z racji osiągniętego wieku pewne objawy sklerozy mogą się zacząć pojawiać, proszę więc o wyrozumiałość.

Zjawisko to nosi dumną nazwę autostrady, a umiejscowione jest między Koninem a Wrześnią. Zawodowa sytuacja zmusiła mnie ostatnimi czasy do pokonania tej trasy kilkakrotnie, a poczynione obserwacje wprawiły w stan zdumienia. Wreszcie mamy się czym pochwalić! Dorobiliśmy się bowiem z pewnością najkrótszej, najdroższej i najbardziej beznadziejnej „autostrady” w Europie. Już na samym wstępie miła niespodzianka. Tuż za Koninem ostatnia stacja paliwowa. Mając w rozumie to, że przy nieco większych prędkościach w zbiorniku motocykla wytwarza się wir spowodowany gwałtownym ubytkiem benzyny, postanowiłem uzupełnić zapas tegoż. Niestety, płacimy tylko gotóweczką, bo rozkopana stacja przypominająca bardziej krater księżycowy niż cokolwiek innego odcięta jest podobno od terminalu. Ciekawe, jak czują się w takiej sytuacji wracający do kraju Niemcy, nierozumiejący koślawo nabazgranego na brudnej kartce napisu informującego o braku możliwości płacenia kartą.

Za chwilkę kolejna miła niespodzianka: eleganckie bramki, miło uśmiechnięta panienka i portfel lżejszy o 10 zł. Napędzając się nieco powyżej dozwolonych prędkości, całą „autostradę” pokonuję w kilkanaście minut. Już wcześniej wspominałem o moich ubytkach pamięci, jednak kołacze mi się po głowie, że któryś z naszych drogowych decydentów opowiadał w telewizji o przeliczniku liczby przejechanych kilometrów po takiej „autostradzie” w stosunku do ceny litra paliwa, i coś mi się tu nie zgadza. Nie mam pretensji do ajentów tej drogi, bo każdy usiłuje zarabiać, ile wlezie, ale zachowanie naszych władz tolerujących tak jawne złodziejstwo i lekceważenie klientów uważam za całkowicie nie fair!

KOMENTARZE