Całodobowe zmagania w Le Mans rozpoczęły sezon 2021 Mistrzostw Świata Endurance. We Francji na ustach wszystkich byli Artur Wielebski i Balint Kovacs z ekipy Wójcik Racing Team, którzy we dwóch przejechali cały dystans!

Wyścigi długodystansowe to prawdziwy sprawdzian wytrzymałości motocykli oraz ich kierowców. To ogromny test dla pracujących w pocie czoła mechaników. To rywalizacja, która pokazuje, jak ważna jest praca lekarzy, fizjoterapeutów oraz kucharzy. To w endurance każdy, najmniejszy detal ma jeszcze większe znaczenie niż w jakiejkolwiek innej dyscyplinie. Tu jedna śrubka może zaważyć o zwycięstwie lub porażce.

COVID-19 wymusza zmianę składu

Wójcik Racing Team, podobnie jak Team LRP Poland, w Endurance World Championship obecny jest od dawna. W tym roku nie obyło się jednak bez problemów, a wszystko za sprawą ograniczeń pandemicznych wprowadzonych przez Francuzów. Rząd zablokował bezpośrednie przyjazdy wszystkich osób spoza Strefy Schoengen. Pomimo posiadania paszportu covidowego, szczepień i negatywnych testów na Covid-19, i tak trzeba było odbyć dwutygodniową kwarantannę.

„Z tego powodu nie przyjechał z nami Gino Rea, bo bał się, że jeśli trafi na kwarantannę, to potem przeszkodzi mu to w startach w brytyjskich superbike’ach. Sheridan Morais, pomimo że ma paszport portugalski, także nie mógł dostać się do Francji. Próbował lecieć przez Serbię, Albanię, Turcję czy Grecję. Trzy razy kupował bilet i sprawdzał absolutnie wszystkie możliwości. Myśleliśmy, że uda mu się dotrzeć na drugą kwalifikację, ale się nie udało” – mówił Sławomir „Kufel” Kubzdyl, menedżer ekipy #777 Wójcik Racing Team.

Artur Wielebski wskakuje do składu!

W takich okolicznościach, w ekipie #77 walczącej w kategorii EWC do rywalizacji stanął Artur Wielebski, dotychczasowy rezerwowy zespołu. W ubiegłym roku Artur wystartował w wyścigu w Le Mans, lecz niestety po 14 godzinach rywalizacji w motocyklu padł silnik. 

„Już podczas testów, które mieliśmy w tym roku na Oschersleben, okazało się, że na motocyklu w zasadzie dopiero wyciągniętym z kartonu Artur od razu był bardzo szybki w porównaniu do innych zawodników. Wyglądało na to, że ma swój rok. Jeszcze przed wyjazdem na Le Mans zmusiłem „Synka”, bo tak tutaj mówimy na niego, żeby pojechał na track day na Autodrom Most. Artur zawsze mówił, że dla niego Most to takie miejsce, gdzie zawsze się >>otwierał<< i dzięki temu na zawodach był potem szybki. Dla niego to po prostu dobry obiekt treningowy” – mówił Kubzdyl.

„Artur pojechał więc tam na dwa dni i nawet zrobił swoją życiówkę, chociaż jeździł na motocyklu totalnie do tego nieprzygotowanym. To był motocykl na track day, a nie endurance’owy, do tego na całkiem beznadziejnych przełożeniach”. 

Po poradzie Michala Filli, reprezentującego ekipę w stockach, zespół zaprosił do jazdy także Balinta Kovacsa. Węgier, który nigdy nie jechał w wyścigach długodystansowych, to mistrz Alpe Adria i tegoroczny zawodnik mistrzostw Hiszpanii superbike. „Nie mieliśmy wyjścia i postanowiliśmy zaryzykować. Na miejscu dogadaliśmy się jeszcze z Sylvainem Barrierem” – dodawał Kubzdyl.

Po co to wszystko? „Chcieliśmy im wszystkim po prostu pokazać! Udowodnić, że nawet rząd francuski nas nie zatrzyma” – zaznaczał. „Kilka ekip po prostu zrezygnowało, ale my powiedzieliśmy, że nawet jeśli przyjedziemy na ostatnim miejscu i będziemy tracić po kilka sekund na okrążeniu, to i tak pojedziemy ten wyścig. Udowodnimy, że się nie poddajemy!” 

Fatalny początek wyścigu

Od pierwszych treningów w Le Mans było jasne, że ekipa #77 ma naprawdę mocne tempo, a Artur jechał szybciej niż przed rokiem. Niestety w sobotę, tuż po widowiskowym lotnym starcie, w pierwszej szykanie doszło do kolizji kilku zawodników. Jadący na pierwszej zmianie w składzie #77 Sylvain Barrier, zaliczył high-side’a i upadł wraz z kilkoma rywalami. Francuza zabrano na badania do szpitala, gdzie wkrótce okazało się, że nabawił się kontuzji biodra i kolana. 

Motocykl z numerem #77 wrócił jednak do boksu i po świetnej pracy mechaników już po 30 minutach znów był na torze! Czekając na wieści o stanie zdrowia Barriera, i czy będzie mógł wrócić na tor, Wielebski i Kovacs nawijali kolejne okrążenia na Le Mans. „Tak naprawdę bardzo długo czekaliśmy, aż Sylvain wróci. To podobna sytuacja do tej sprzed dwóch lat, gdy upadł Philipp Steinmayr, a my do pierwszej w nocy jechaliśmy we dwóch i czekaliśmy na wiadomości ze szpitala” – wspominał Kubzdyl.

Jazda nadludzkim wysiłkiem

Wkrótce okazało się, że o powrocie Barriera do ścigania nie mogło być mowy. Tym samym na placu boju pozostali Wielebski i Kovacs! Chociaż niektóre ekipy faktycznie musiały jedynie kończyć rywalizację we dwójkę, zespół #77 od początku jechał tylko z dwoma zawodnikami.

„Jak jeszcze było widno, po którejś zmianie Balint zszedł z motocykla… a ja pierwszy raz w życiu widziałem żywego trupa” – ujawnił menadżer zespołu. „Naprawdę, nigdy nie widziałem człowieka w takim stanie, a mam swoje lata. Chłopaki ściągnęli go z motocykla, nogi zaczęły mu się wyginać, był siny. Pomyślałem, że nie ma szans na dalszą jazdę. Że zamykamy bramę i kończymy jazdę”. 

„Na szczęście w ten weekend z naszym fizjoterapeutą Konradem Wieczorkiem był też doktor Paweł Kaczorowski. Wszyscy śmieją się, co my podawaliśmy chłopakom w zastrzykach, ale naprawdę nic nie dostali. Nie wiem, co chłopaki z RehaKompleks zrobili, ale po 40 minutach Balint przyszedł do nas, jakby nic się nie wydarzyło. Pytam go, jak się czuje, a on do mnie, że pamięta takie dni w swoim życiu, gdy był zmęczony, ale do tej pory nie wiedział, co to jest prawdziwe zmęczenie”. 

„Po Arturze też było widać, że jest zajechany. Po którejś swojej zmianie, już w nocy powiedział nam, że on dalej nie jedzie, nie ma na to szans”. Wtedy to Grzegorz Wójcik, szef zespołu zadecydował, że w takim razie trzeba zamknąć bramę i wycofać się z dalszej rywalizacji. „W tym momencie ktoś pobiegł do Artura i mu to powiedział, a on w pięć minut był znów ubrany w kombinezon i gotowy do jazdy! Powiedział, że nie dopuści do tego, byśmy zamknęli bramę. I że jedziemy dalej!”

 

Szalona praca fizjoterapeuty i lekarza

Wyścigi długodystansowe to nie tylko zawodnicy i mechanicy, ale też całe zaplecze, w skład którego wchodzą fizjoterapeuci, lekarze czy kucharz. O jak najlepsze przygotowanie zawodników Wójcik Racing Teamu dbał jak zwykle fizjoterapeuta i osteopata Konrad Wieczorek, który jest także opiekunem medycznym dwukrotnego żużlowego mistrza świata Bartosza Zmarzlika. W Le Mans towarzyszył mu też dr med. Paweł Kaczorowski, specjalista ortopedii i traumatologii, a także kierownik Oddziału Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu Lubuskiego Centrum Ortopedii w Świebodzinie oraz Koordynator Pododdziału Urazowo Ortopedycznego PCZ w Drezdenku. 

„Każdy zawodnik z zespołu ma tę samą rutynę po zejściu z motocykla. Przychodzą do nas, zdejmują kombinezon, regulujemy temperaturę ciała, nawadniamy ich, podajemy suplementy. Potem jedzą w zasadzie w pozycji półleżącej, żeby nogi już odpoczywały. Zakładamy im takie specjalne rękawy na nogi, żeby było regulowanie ciśnienia i przywracamy im odpowiednie krążenie w całym organizmie. Potem terapia i tape’owanie, czyli to, co typowo należy do fizjoterapeuty” – tłumaczył Konrad Wieczorek.

Praca fizjoterapeutów też była utrudniona przez to, że Wielebski i Kovacs jechali tylko we dwóch. To sprawiało, że cały proces regeneracji musiał zostać przeprowadzony w niecałych 40 minut, a nie jak to zwykle ma miejsce – w półtorej godziny. „Tutaj ten czas był okrojony, mieliśmy tak naprawdę mniej niż 40 minut na wszystko. Po pierwsze dlatego, że była to zmiana co zawodnik. Po drugie nie liczymy czasu od zmiany do zmiany, bo przecież zawodnik musi się rozebrać, potem ubrać, więc tego czasu netto było niewiele.”

W tak krótkim czasie ważna jest koordynacja wszystkich działań i sprawna praca całej ekipy. Każdy wie, co ma robić. Jedna osoba odpowiada za suplementy, inna za regenerację fizyczną zawodnika. W tym wszystkim nie należy też zapominać o odpowiedniej diecie, o którą w Wójcik Racing Team dba Kamil Tużnik.

Jak zatem w tak krótkim czasie zawodnika postawić na nogi? „Faktycznie Kovacs w pewnym momencie był bardzo zmęczony, praktycznie wycieńczony. Tu najprawdopodobniej chodziło o wysoką temperaturę i przegrzanie organizmu. Z tego powodu tak słabo się czuł. Kręciło mu się w głowie, końcówkę okrążenia jechał na pamięć. Powiedzieliśmy wtedy szefowi Grześkowi oraz menadżerowi ekipy #77 Adamowi Stępniowi, że trzeba odpuścić i to nie jest możliwe, żeby Balint kontynuował jazdę. Szefostwo powiedziało, że trzeba działać i zobaczymy, jak się będzie czuł” – dodawał Wieczorek.

„Zrobiliśmy po pierwsze wyrównanie temperatury, czyli obłożyliśmy go całego lodem. Nawodnienie i suplementacja pod okiem doktora Kaczorowskiego odegrały bardzo ważną rolę. Jako osteopata posługuję się też terapią czaszkowo-krzyżową, więc myślę, że ona też pomogła w nadrobieniu pobudliwości układu nerwowego. Balint przespał się też kwadrans i faktycznie po 40 minutach wstał, może nie jakby nic się nie stało, ale gotowy do jazdy. Zrobiliśmy mu podstawowe testy neurologiczne, wszystko było w porządku, więc wsiadł na motocykl i zaczął jechać z czasami 1’39, więc szacunek dla niego!”

Podczas gdy zawodnicy mają szansę na drzemkę, chociaż bardzo krótką, tego samego nie mogą powiedzieć fizjoterapeuci. Oni są na nogach przez ponad 30 godzin, pracując w pocie czoła. O śnie nie ma mowy, bo przecież co chwilę któryś zawodnik kończy swój stint i trzeba go postawić na nogi. „Ale my nie jedziemy tam po to, żeby tylko oglądać wyścigi i kibicować. Jedziemy tam pomagać” – zaznaczał Wieczorek.

Nikt tego nie zrobił, ale Polak potrafi!

W nocy Artur i Balint przyznali jednak, że są wyczerpani i muszą się przespać. Gdy nadszedł czas na pobudkę, potrzeba było jeszcze chwili na regenerację, by byli gotowi do jazdy. Poklejeni tape’ami od stóp do głów, nad ranem wrócili do rywalizacji, walcząc o to, by ukończyć wyścig.

„Kiedy chłopcy wrócili do rywalizacji, zobaczyłem, że brakuje nam około 17 okrążeń, żeby zostać zakwalifikowanym. Ale kiedy ekipie YART Yamaha popsuł się silnik, to prowadząca ekipa Yoshimura SERT zaczęła jechać bardzo wolno, bo mieli ogromną przewagę nad drugą załogą. Nasi chłopcy trzymali jednak świetne tempo” – dodawał Kufel. To, przy wolniejszej jeździe teamu SERT sprawiło, że ekipa Wójcik Racing Team zmieściła się w limicie 75% okrążeń przejechanych przez zwycięzców. Mało tego, chociaż finiszowali na 30. miejscu w łącznej klasyfikacji, to w prestiżowej kategorii EWC przypadła im lokata w TOP10.

Takiej historii, by zespół z dwoma zawodnikami przejechał cały 24-godzinny wyścig i został w nim sklasyfikowany jeszcze nie było. „Nie spodziewałem się, że czegoś takiego doświadczę” – zaznaczał Kubzdyl. „Do tej pory chyba niewielu wierzy, że oni zrobili to we dwójkę. Nad ranem nasz fizjoterapeuta Konrad przyznał, że jeszcze czegoś takiego nie widział. A przecież on ma ogromne doświadczenie, pracuje z żużlowcami, jeździ do Hiszpanii pracować z zawodnikami Red Bulla”.

Polak, Węgier, dwa bratanki! I do motocykla, i do szklanki!

„Pokazaliśmy, że Polak i Węgier to dwa bratanki. Tu coś, o czym zawsze się mówi, stało się faktem. Polak i Węgier we dwóch przejechali Le Mans 24 i udało im się ukończyć wyścig” – dodaje Sławomir Kubzdyl.

Po takim heroicznym występie wydaje się, że przed chłopakami z Wójcik Racing Teamu nie będzie wyzwań niemożliwych do zrealizowania. Ich kolejnym startem będzie 12-godzinny wyścig w portugalskim Estoril, już w połowie lipca. Trzymamy kciuki!

KOMENTARZE